Ekonomia w jednej lekcji
Kryzys finansowy, który wybuchł w 2008 roku, był absolutnym zaskoczeniem. Dzisiejsze metody walki z tym kryzysem są zaś bezprecedensowe i nie wiadomo, do czego nas doprowadzą: szczęśliwego zakończenia czy katastrofy. Takie oto komunikaty możemy przeczytać […]
Kryzys finansowy, który wybuchł w 2008 roku, był absolutnym zaskoczeniem. Dzisiejsze metody walki z tym kryzysem są zaś bezprecedensowe i nie wiadomo, do czego nas doprowadzą: szczęśliwego zakończenia czy katastrofy. Takie oto komunikaty możemy przeczytać w prasie fachowej, usłyszeć na konferencjach i wykładach. A co jeśli bym napisał, że scenariusz kryzysu został z dość dokładnie opisano prawie 70 lat temu i równie dokładnie wyjaśniono, jaki skutek dadzą stosowane środki zaradcze?

Bynajmniej jednak autorem tego opisu nie jest dwudziestowieczny Nostradamus tylko Henry Hazlitt, który w swojej książce Ekonomia w jednej lekcji zajmuje się analizą różnych polityk gospodarczych. Pojawił się zatem w tej książce akapit opisujący skutki dotowania kredytów hipotecznych, a jeśli autor nie doszacował rozmiaru katastrofy, to tylko dla tego, że nie przewidział, jak wielki rozmach będzie miała polityka USA w tym zakresie.
Jeśli komuś wydaje się, że upływ czasu ograniczył aktualność tej książki, jest w błędzie. Podczas lektury kolejnych rozdziałów możemy odnieść wrażenie, że omawia się tu ostatnie wydanie wiadomości gospodarczych. Kolejno pojawiają się znajome hasła dotyczące regulacji cen, płacy minimalnej, opodatkowania pracy, obniżania stóp procentowych, zaś Hazlitt kolejno pokazuje, do jak opłakanych skutków prowadzi wdrożenie ich w życie. Bezlitośnie rozprawia się z typowymi ekonomicznymi mitami – takimi jak to, że wojny wywołują prosperity, albo że automatyzacja i robotyzacja pozbawi ludzi pracy. Co najbardziej niepokojące, wykazuje równie niezbicie, dlaczego obecne działania antykryzysowe rządów musza zakończyć się katastrofą.
Jedyne, co można książce zarzucić, to niedotrzymana obietnica – do nauczenia ekonomii potrzeba chyba jednak trochę więcej niż tylko jednej lekcji – nawet jeśli jest ona napisana tak świetnie jak ta Hazlitta. Zresztą, czytając jego książkę, nie odnosi się wrażenia, by to była jego ambicja – wyraźnie jednak w jednej lekcji chciał nas nauczyć, jak patrzeć na propozycje polityków, by nie dać się oszukać.
Recepta autora wymaga jednak pewnej przenikliwości w dostrzeganiu mniej oczywistych konsekwencji działań rządu. Nowy stadion dla drużyny piłkarskiej widać, nie widać natomiast, ilu domów z tego powodu nie wybudowano, gdyż cement, cegły i szkło zostały wykorzystane do tej monumentalnej budowli. Widać wzrost zatrudnienia w administracji państwowej, ale nie widać, ile miejsc pracy nigdy nie powstało ze względu na wysokie podatki. Widać korzyści z niskich stóp procentowych dla kredytobiorców, ale trudniej dostrzec, że za kilkadziesiąt lat oszczędzający na emeryturę będą mieli odłożone znacznie mniej pieniędzy niż gdyby stopy kształtował rynek. Właściwie każda proponowana polityka gospodarcza ma bardzo widoczną grupę ludzi, którzy na niej skorzystają i drugą – dużo mniej widoczną i rozproszoną grupę ludzi, którzy za te korzyści musza zapłacić. Nie ma bowiem niestety nic za darmo – czy, jak by powiedział ekonomista: nie ma darmowych lunchów.
Książka Hazlitta budzi nas więc z pięknego snu o tym, że politycy załatwią wszelkie nasze problemy gospodarcze i wyprowadzą z kryzysu. Nasze prosperity zależy tylko od naszej przedsiębiorczości i pracowitości. Rozwiązania polityków to zwykle jedynie zabieranie społeczeństwu, by uszczęśliwić jakąś wąską grupę – na czym najczęściej w dłuższym okresie tracą wszyscy. Lektura obowiązkowa w naszych trudnych czasach konieczna, by przeciętny człowiek mógł ocenić cudowne recepty proponowane przez liderów politycznych w Polsce, Europie i na świecie.
***

Henry Hazlitt
„Ekonomia w jednej lekcji”