Dzikie wozy i krytycy sztuki
Są niezwykłe. Z ogromnymi kołami, z powycieranymi siedzeniami, ze sterczącą na drągu kierownicą, z przyczepami mieszczącymi kilka ton towaru. Z silnikami, które obwieszczają wszem i wobec, że pojazd się porusza – choć nie osiąga prędkości […]
Wszystko w tych maszynach wydaje się być jednocześnie na miejscu i nie na miejscu – poskładane są z elementów pochodzących z różnych pojazdów, najczęściej z tych, które już wcześniej trafiły na złom. Oczywiście nie o wizualną harmonię w nich chodzi, nie mają przecież być piękne – mają być użyteczne, wytrzymałe i dostosowane do pracy na trudnym, górskim terenie. Mają przejechać przez jar zbyt wąski dla zwykłych, produkowanych w fabrykach maszyn. Mają się nie wywrócić przy podjeździe pod górę.
Wydaje się, że w ten właśnie sposób sprawdzają się słowa „potrzeba matką wynalazków” – wobec niedostosowanych do specyfiki Podhala fabrycznych maszyn, wobec braku nowych części, pewnie także wobec braku środków finansowych i zbyt wielu możliwości w latach 60. i 70. powstają setki (jeśli nie tysiące) maszyn kleconych ze starych części. Ta eksplozja przydomowej mechaniki zanika stopniowo wraz z wprowadzeniem kapitalizmu, który nie tylko zapewnił dostęp do części zamiennych, ale i spowodował wzrost kosztów pracy. Łatwiej więc kupić nowy sprzęt niż zatrudnić kogoś do skonstruowania go od początku. W tej chwili takich samorodnych maszyn jest coraz mniej, spora część z nich została już oddana tam, skąd pochodziła – na złomowisko. Pewnie to już ostatni lub jeden z ostatnich momentów, by zjawisko to uwiecznić. A może raczej: wprowadzić je do zbiorowej świadomości i pamięci. Rejestracji podhalańskich traktorów podjął się w 2005 roku Łukasz Skąpski, wykonując ponad setkę zdjęć, nagrywając trzy filmy oraz gromadząc dokumenty etnologiczne (ankiety i wiele godzin wywiadów). W tym roku ukazał się jego album Machines/Maszyny prezentujący zdjęcia w towarzystwie szczegółowych opisów poszczególnych maszyn.
Zdjęcia – jak na dokumentację przystało – pokazują wszystko tak jak jest. Żadnych artystycznych udrapowań i przekombinowanych kolorów. Forma nie ma być piękniejsza od treści (choć niektóre z tzw. Samów to przecież małe dzieła sztuki mechanicznej). To nie rejestrujący ma być tu widoczny, lecz to, co rejestrowane. I może tak by było, gdyby nie teksty towarzyszące tym fotografiom, gdyby nie głosy krytyków sztuki, którzy próbują wpisać zarówno mechaników i ich pojazdy, jak i dokumentującego w szersze konteksty kulturowo-artystyczne.
Zamiast o dzikich traktorach będzie więc trochę o krytykach sztuki.
Sam autor nazywa zjawisko konstruowania przydomowych maszyn działaniem antykorporacyjnym, traktując władzę w PRL-u jako korporację narzucającą odgórnie zasady funkcjonowania. Jest w tym pewna racja: maszyny te powstają nielegalnie, spora część z nich jest do dziś niezarejestrowana. Jednak działanie antykorporacyjne zakłada dwie sprawy: po pierwsze celowość, po drugie świadomość. Nie wydaje mi się, by budowa traktora była aktywnością świadomie nakierowaną na niszczenie systemu. Była raczej, o ile dobrze to odczytuję, sposobem funkcjonowania, które polegało nawet nie tyle na poszukiwaniu dziur w ustroju komunistycznym, ile na próbie życia „mimo to”. Skoro trzeba sobie radzić, to trzeba sobie radzić i wiele z tym zrobić się nie da. Ale żeby tak od razu obalać władzę? Czy inna będzie lepsza – tego też nie wiadomo. Jeżeli rzeczywiście samorodne maszyny oraz samowola ich twórców przyczyniła się w jakiś sposób do korozji systemu to raczej przez to „mimo to”, przez brak podporządkowania się dyktatowi. Ale czy jest w tym bunt? Czy raczej jakiś rodzaj wytrwałości, obojętności i przekonania, że władza może się zmieniać, a żyć – i pracować w polu – przecież trzeba…
Ta „antykorporacyjność” zidentyfikowana przez Skąpskiego staje się punktem wyjścia dla Dominika Kuryłki, który porównuje działania podhalańskich mechaników z neoawangardą lat 70. Cóż, może z wystarczająco odległej perspektywy to tak wygląda. Ale problematyczna wciąż pozostaje sprawa świadomości. Tak jak trudno neoawangardzie zarzucić nieświadomość celu, konsekwencji i języka, tak niełatwo jest przypisać świadomą antysystemowość składaczom ciągników. Może inaczej: dla awangardy bunt jest sposobem mówienia, podstawowym narzędziem poszerzania pola sztuki i wolności. To sprzeciw – poza artystycznymi walorami awangardowych prac – jest fundamentem komunikacji z odbiorcą. Nawet jeżeli opór wobec PRL-u pojawia się gdzieś w tle zjawiska składania traktorów na własny użytek, to przecież nie to jest jego podstawową funkcją. Gdyby uznać, że ciągnik jako przejaw prywatnej własności, indywidualnych zapotrzebowań czy przydomowej kreatywności jest antykomunistyczny, to przecież nie może to przysłonić faktu: traktor służy temu, by pojechać w pole i przywieźć kartofle.
Ten podstawowy, przyziemny wymiar łatwo jest zgubić, kiedy próbuje się pisać o Maszynach Łukasza Skąpskiego w kategoriach zapożyczonych z galerii sztuki, gdzie – jak wiadomo – prawdziwego życia już dawno nie ma. W tym przypadku rzeczywistość nie mieści się w znanych opozycjach indywidualnej kreacji i modernistycznego ujednolicenia, odstaje od genderowych kategorii męskości, wymyka się nazwom porównaniom z postapokaliptycznymi obrazami. Te brudne maszyny fotografowane w polu czy w szopie mają swój niesamowity wdzięk, lecz nie polega on na byciu wypowiedzią artystyczną czy dziełem sztuki. Zresztą zdaje się, że Dominik Kuryłek widzi tę nieuchwytność działań Łukasza Skąpskiego, więc pisze w zakończeniu swojego tekstu:
[Skąpski] Penetruje pozornie nieatrakcyjne obszary rzeczywistości, wymykając się zasadom obowiązującym zarówno w nauce, jak i sztuce. Ujawniając absurdalność obowiązujących dyskursów oraz sztuczność zaprzątających nas problemów, sprawia, że jeszcze raz musimy się zastanowić czy jesteśmy przekonani do swoich racji.
Cóż, krytyka sztuki chyba nadal pozostaje przekonana przynajmniej do swojego języka…
Jeżeli działalność dokumentacyjna Łukasza Skąpskiego nie mieści się w ramach tego, co mniej lub bardziej intuicyjnie nazywamy sztuką, to może bliżej jej będzie do antropologii? Tekst Czesława Rybotyckiego próbuje tę „dziką sztukę” oswoić kategoriami etnograficznymi. Nie dziwi więc zestawienie działalności podhalańskich traktorzystów ze słowami Claude’a Lévi-Straussa, który opisuje tworzenie mitów jako składanie gotowych, dostępnych już wcześniej elementów. Czy traktory mają w swoich społecznościach funkcje analogiczne do mitów? Czy – w dużym skrócie – fundują wspólnotę, wyjaśniają świat, ustanawiają hierarchię społeczną? Zapewne, tylko w zupełnie innym wymiarze. Społeczne funkcjonowanie tych maszyn powoduje, że obrastają one w mity, że ich budowniczowie stają się legendami, że ze względu na swoje znaczenie w gospodarstwie ciągniki stają się w pewien sposób małymi centrami świata. Ale to wszystko znów wydaje się wtórne wobec potrzeby posiadania sprawnej i niezawodnej maszyny poruszającej się po górskich terenach, wobec użyteczności i funkcjonalności.
Czesław Rybotycki porusza też kwestię problematyczności fotograficznego zapisu –problem naturalności i kreacji. Pytanie, czym jest fotografia w sztuce i w antropologii, jest dla teoretyków istotne – nie pozwala traktować medium jako przezroczystego, podważa neutralność fotografującego, pyta o relację władzy i wzroku… Tylko czy te wszystkie problemy są istotne w przypadku Maszyn? Te teoretyczne rozważania nie są tu problemem, nie są też na tych zdjęciach problematyzowane. Pytanie o stopień (auto)kreacji możemy postawić przed każdym zdjęciem – tylko czy zawsze jest ono pierwszym i jednym z ważniejszych pytań? Czy nie można na chwilę zawiesić krytyczno-teoretycznej perspektywy i przyjąć, że na tych zdjęciach jest to, co jest? Oczywiście, problem jest w sprowadzeniu świata do dwóch wymiarów, w kadrowaniu, w perspektywie… Ale w przypadku Maszyn kwestie te są marginalne – kompozycja jest centralna, w środku kadru znajduje się maszyna, punkt widzenia jest stylizowany na normalne ludzkie postrzeganie, aparat wydaje się być ustawiony na wysokości ludzkiego wzroku.
Jeżeli więc nie kreacja artystyczna to co? Czesław Rybotycki pisze, że sztuką może być branie w cudzysłów codzienności, patrzenie na nią z dystansu. Tylko czy Łukasz Skąpski jest zdystansowany do podhalańskich traktorów i ich konstruktorów? Tak, jeżeli dystansem jest trzymanie aparatu fotograficznego – nie, jeżeli dystansem jest brak emocjonalnego stosunku (a w tych zdjęciach, choć trudno to umiejscowić, jest sporo sympatii).
Nie mam zamiaru deprecjonować dokumentacji Łukasza Skąpskiego jako sztuki – Maszyny to działanie artystyczne. Jednak w moim przekonaniu sztuka polega tu na czymś innym niż na kreacji i stylizacji. Dokumentacja obszaru współcześnie szerzej nieznanego jest wprowadzeniem do świadomości rzeczy, których wcześniej w niej nie było. Poszerzaniem zbiorowej pamięci oraz możliwości języka wizualności. Dowartościowaniem zjawisk peryferyjnych zarówno w sensie związanych z jakimś terenem, jak i marginalnych dla ogólnej wiedzy o historii i kulturze. Zatrzymaniem obrazów zanim odejdą całkowicie wraz z ostatnim złomowanym samorodnym ciągnikiem. Może też tu tkwi część uroku tych fotografii – rejestrują świat, który powoli niknie. Traktory wprawdzie są niezawodne i „nigdy się nie psują”, ale przecież i na nie przyjdzie kiedyś czas. Bo czy powstaną kolejne, czy łatwiej będzie kupić gotowy sprzęt? Maszyny to nie tylko pochwała oddolnej kreatywności i przydomowej mechaniki, ale także zapis świata w zaniku, na chwilę przed końcem. Może dlatego jest to rejestracja z wyjątkową czułością.
Łukasz Skąpski, Machines/Maszyny, Fundacja Sztuk Wizualnych, Kraków 2009, 240 stron, 23 × 23 cm. Książka w języku angielskim i polskim. Teksty: Andrzej Stasiuk, Czesław Robotycki, Dominik Kuryłek i Łukasz Skąpski.