DOMARADZKI: Pragmatyczny zwrot
Niezależnie od alternatywnych wyobrażeń o dalszym procesie integracji, Niemcy i Polska zmierzają w kierunku świadomego zbliżenia i zwarcia szeregów.
Jeżeli argument, że celem wizyty kanclerz Angeli Merkel w Polsce było pozyskanie Polski dla niemieckich planów ratowania Unii Europejskiej, to na skutki należy patrzeć z mieszanymi uczuciami.
Nie ma wątpliwości, że w porównaniu do poprzedniej wizyty kanclerz Merkel w Polsce, klimat towarzyszący jej wczorajszej wizycie w Warszawie był zdecydowanie bardziej pragmatyczny. Chociaż podczas swoich wystąpień zarówno Angela Merkel jak i jej kolejni polscy gospodarze otwarcie artykułowali argumenty, które dzisiaj tworzą całokształt złożonych polsko-niemieckich relacji, to nie towarzyszyła im już retoryka dyktatu i twardego stawiania na swoim. Niezależnie od tego, że Merkel wspominała o kwestiach praworządności i idei społeczeństwa otwartego, a przedstawiciele polskich władz zaklinali Nord Stream 2 oraz ideę Unii wielu prędkości, to można zauważyć, że obie strony dokonały pewnego przewartościowania myślenia o sobie.
Niezależnie od diametralnie odmiennych poglądów dotyczących natury niezbędnych zmian i reform w ramach samej Unii Europejskiej, zarówno Berlin jak i Warszawa należą do grona jednoznacznie opowiadających się za kontynuacją procesu integracji europejskiej. Chociaż do niedawna ta wizja wydawała się być dogmatem, dzisiaj coraz więcej polityków w kolejnych państwach europejskich dostrzega potencjał wbijania gwoździ do trumny procesu integracji. Tym bardziej dla obu stron budowanie sojuszu proeuropejskiego staje się priorytetem. Dla nieprzejednanej zwolenniczki coraz głębszej integracji, jaką jest Pani Merkel, sprawą kluczową jest zapełnienie szeregu zwolenników utrzymania wizji, nawet za cenę korekty kursu. Z kolei dla polskich władz jest to okazja do zrzucenia łatki nieprzejednanych eurosceptyków, którą zachodnie media głównego nurtu z przyjemnością im przyszywały.
Obie strony łączy również poważna obawa, co do przyszłości samego procesu. Niefortunny dla zwolenników integracji europejskiej przebieg wyborów we Francji i w Holandii w tym roku doprowadzi do poważnego uszczuplenia zwolenników i doprowadzi do wstrząsu w samym jądrze procesu integracji. Wtedy, z perspektywy niemieckiej każda szabla będzie się liczyć, a z perspektywy polskiej, pierwszą ofiarą takiego rozwoju wydarzeń będzie unijna polityka spójności. Dlatego, niezależnie od alternatywnych wyobrażeń o dalszym procesie integracji, Niemcy i Polska zmierzają w kierunku świadomego zbliżenia i zwarcia szeregów.
Druga płaszczyzna polsko-niemieckiego zbliżenia dotyczy kwestii bezpieczeństwa w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Niejasne i często sprzeczne sygnały ze strony prezydenta Trumpa, oraz sterowana eskalacja na Ukrainie stawiają również Polskę i Niemcy w tym samym szeregu. Wzmocniona rosyjska asertywność jest nie tylko niekorzystna dla bezpieczeństwa Polski, ale osłabia również niemiecką wiarygodność jako państwa zaangażowanego w rozwiązywanie kryzysu na Ukrainie. Zasadnicze pogorszenie klimatu na Ukrainie może mieć bezpośredni wpływ na wizerunek kanclerz Merkel przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi w Niemczech.
Na drugim biegunie pozostaje sprawa poparcia polskiego rządu dla kandydatury Donalda Tuska na kolejną kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, którą rzekomo popiera kanclerz Merkel. Chociaż z wypowiedzi wiceministra spraw zagranicznych Konrada Szymańskiego można rozumieć, że sprawa nie jest definitywnie przesądzona, to słowa polityków niższego szczebla wskazują, że Donald Tusk nie ma co liczyć na poparcie ze strony obecnego obozu rządzącego w Polsce. Chociaż szereg przedstawicieli Prawa i Sprawiedliwości zadaje retoryczne pytanie, co Donald Tusk zrobił dla Polski podczas swojego przewodnictwa, to aktualne pozostaje pytanie, czy kandydat inny niż Donald Tusk przysłużyłby się bardziej dla wizerunku Polski w Unii Europejskiej?
Na koniec warto pokusić się o refleksję na temat zwrotu, jaki następuje w polskiej polityce zagranicznej wobec zachodniego sąsiada. Od dojścia do władzy Prawa i Sprawiedliwości, polityka wobec Niemiec mieściła się w ramach retoryki „powstawania z kolan”. Dzisiaj, zmiana tejże retoryki wskazuje, że doszło do refleksji na temat potencjalnych skutków kontynuacji polityki „twardego oporu” na rzecz „proeuropejskiego pragmatyzmu”. Dlatego zapewne polskie władze postanowiły nawet zaakceptować paternalistyczny pstryczek od zachodniego sąsiada w postaci spotkania pani Kanclerz z przedstawicielami niektórych partii politycznych na terenie Ambasady Republiki Federalnej Niemiec. Nic, że taki model Polska sama stosowała w swoich relacjach z Ukrainą za czasów Janukowycza, podkreślając wtedy, że chce utrzymywać kontakty zarówno z władzą jak i z opozycją. Tam jednak chodziło o głęboki konflikt polityczny, który ostatecznie doprowadził do największego dramatu w najnowszej historii Ukrainy. A u nas, o co tak naprawdę chodzi?