DOMARADZKI: Bułgarska pułapka Rosji
Polityka promowania ugrupowań nacjonalistycznych, wpływy mniejszości tureckiej oraz wynik Bułgarskiej Partii Socjalistycznej powodują, że losy kolejnego bułgarskiego rządu rozstrzygną się raczej w Moskwie niż Sofii
Unia Europejska musi wyciągnąć wnioski z sytuacji politycznej w Bułgarii, ponieważ stanowi ona podręcznikowy przykład zawłaszczania dyskursu politycznego, który oparty na fobiach i pustych frazesach, pozbawia obywateli rzeczywistego wpływu na ich losy. Nawet jeżeli specyfiką bułgarskiej rzeczywistości jest mniejszy antagonizm wobec Rosji niż w Europie Środkowej, to tym bardziej widoczne stają się praktyki, które Moskwa stosuje, dążąc do odzyskania przyczółków w Europie Środkowo-Wschodniej.
Ubiegłotygodniowe przedterminowe wybory parlamentarne w Bułgarii odbyły się bez większego echa. Główne media zagraniczne skwitowały zachowawczo i z pewnym ulgą, że na tym froncie walki między unijną (liberalną) wizją Europy a rosnącą nacjonalistyczno-populistyczną alternatywą, europejski mainstream zachował swój stan posiadania. Europejskim mediom wystarczyła informacja, że stały punkt bułgarskiej sceny politycznej, jakim jest Boiko Borisow i jego partia GERB (Obywatele na rzecz europejskiego rozwoju Bułgarii) powtórzyli swój wynik wyborczy, co powinno gwarantować trwałość systemu politycznego i międzynarodowego kursu obranego przez Sofię. Nic bardziej mylnego.
Podczas ostatnich wyborów w Bułgarii miały miejsce cztery bardzo istotne przetasowania. W pierwszej kolejności, największym wygranym ostatnich wyborów stała się Bułgarska Partia Socjalistyczna, która uzyskując 27,93% podwoiła swój stan posiadania w nowym parlamencie. Zwycięstwo partii, z której wywodzi się przewodniczący Partii Europejskich Socjalistów Sergei Stanishew, nie byłoby tak interesujące, gdyby nie fakt, że w swojej kampanii wyborczej socjaliści porzucili ideały integracji europejskiej na rzecz nacjonalistyczno-prorosyjskiego i antyunijnego melanżu.
Po drugie, doszło do paradoksalnej odbudowy partii mniejszości tureckiej – Ruchu na rzecz praw i swobód (DPS). Partią kieruje z tylnego siedzenia były agent bułgarskich służb bezpieczeństwa, wojownik o prawa tureckiej mniejszości Ahmed Dogan. Od upadku komunizmu do 2009 r. jego partia odgrywała rolę języczka u wagi – decydując o tym czy rząd się utrzyma, czy nie – jednak jego posunięcia polityczne świadczą o bliskich relacjach z Moskwą. Po nieudanej próbie wewnętrznego puczu w 2015 r., przeprowadzonego przez Lutwi Mestana – zwolennika Recepa Erdogana, w ramach partii doszło do rozłamu, na skutek którego powstała jeszcze jedna partia mniejszości tureckiej (DOST), która w wyborach uzyskała jedynie 2,94% i nie weszła do parlamentu. Wyraźnie osłabione próbą puczu DPS uzyskało czwarte miejsce z wynikiem 9,24%. Jednak usunięcie puczystów oraz konsolidacja elektoratu pozwalają partii odbudować swoje wpływy, a skład obecnego parlamentu otwiera partii Ahmeda Dogana perspektywę decydowania o losie bułgarskiego rządu.
Trzecim zasadniczym aspektem jest konsolidacja bułgarskich „patriotów”. Do utworzonej przed wyborami koalicji Zjednoczeni Patrioci, weszły: Ruch na rzecz zbawienia Bułgarii (NFSB), partia Ataka oraz WMRO. Koalicja o tyle zastanawiająca, że w poprzednim parlamencie, otwarcie deklarująca swoją prorosyjską orientację partia Ataka należała do opozycji, a Ruch na rzecz Zbawienia Bułgarii do rządowej koalicji. Z kolei WMRO nie była w parlamencie. Zdobywając 9,31 głosów koalicja staje się naturalnym koalicjantem dla każdego z możliwych wariantów nowego rządu. W koalicji dominuje narracja jednoznacznie nacjonalistyczna, skrzętnie wykorzystująca obecne trudności Unii Europejskiej do podkreślania konieczności odbudowy silnej państwowości oraz normalizacji stosunków z Rosją.
Listę partii, które dostały się do nowego parlamentu zamyka partia Wola (Wolia), na czele której stoi właściciel sieci aptek i stacji benzynowych Weselin Mareszki, który wykorzystywał wszelkie możliwe sposoby miękkiego przekupstwa w postaci zniżek na swoje produkty, a swoje sieci wykorzystał jako punkty wyborcze. Taktyka okazała się na tyle skuteczna, że udało mu się przekroczyć próg wyborczy, uzyskując 4,26%.
Ostatnią, bodajże najważniejszą zmianą na bułgarskiej scenie politycznej, jest kompletna porażka reformatorskiej i proeuropejskiej prawicy. Powstała na gruncie protestów przeciwko nominacji szarej eminencji bułgarskiej polityki Deliana Peewskiego na stanowisko szefa bułgarskiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w 2013 r., stanowiła zlepek szeregu marginalnych ugrupowań politycznych. Jasny wyraz protestu przeciwko patologiom bułgarskiej sceny politycznej oraz dążenie do przeciwstawienia się istniejącemu status quo, dały koalicji Blok Reformatorski prawie 9% w wyborach z 2014 r.
Polityczni nowicjusze z koalicji nie byli w stanie oprzeć się propozycji premiera Borisowa, który zaprosił Blok do tworzenia szerokiej koalicji, oddając przy tym właśnie jej przedstawicielom ważne ministerstwa: sprawiedliwości, gospodarki czy zdrowia – był to pocałunek śmierci. Polityczny majstersztyk Borisowa polegał na włączeniu do rządu otwarcie kontestujących istniejącą rzeczywistość reformatorów, tym samym legitymizując swoje poprzednie i obecne poczynania. Krucha więź między reformatorskimi ugrupowaniami została wystawiona na próbę przez premiera Borisowa, który wykorzystywał osobiste ambicie i hojnie rozdawał intratne stanowiska, co ostatecznie doprowadziło nie tylko do rozpadu Bloku, ale także do rozpadu koalicji rządzącej.
W ostatnich wyborach o tych samych wyborców rywalizowały aż trzy ugrupowania wywodzące się z Bloku Reformatorskiego. Żadne z nich nie przekroczyło czteroprocentowego progu wyborczego, a bułgarska scena polityczna straciła jedyne ugrupowanie, które brało na poważnie dążenie do wprowadzenia reform zgodnych z unijnymi standardami, ze szczególnym uwzględnieniem konieczności stawienia czoła korupcji oraz reformy wymiaru sprawiedliwości. Nieprzypadkowo, już po wyborach były lider Bloku Radan Kynev stwierdził, że prawica potrzebuje nowych liderów, ponieważ „My zawiedliśmy”.
Biorąc pod uwagę, że już po wyborach dwa główne ugrupowania w parlamencie GERB i BSP ogłosiły, że nie widzą możliwości utworzenia „wielkiej koalicji” jasne jest, że jakakolwiek konfiguracja koalicyjna będzie wyjątkowej natury. Pośród 240 posłów bułgarskiego parlamentu, do utworzenia rządu potrzebne jest poparcie co najmniej 121 posłów. Do utworzenia słabej parlamentarnej koalicji GERB, która zdobyła 95 mandatów, wystarczy poparcie Zjednoczonych Patriotów, którzy będą mieli w nowym parlamencie 27 posłów. Należy jednak pamiętać, że właśnie w tym gronie jest najbardziej kontrowersyjny i nieobliczalny bułgarski polityk Wolen Siderow. Aby rząd był stabilny, zapewne potrzebne byłoby wsparcie również ze strony partii Wolia, która jednak jest nie mniej nieprzewidywalna. Mniej prawdopodobna, lecz nie niemożliwa, byłaby koalicja GERB-DPS. Zdyscyplinowane struktury polityczne mniejszości tureckiej mogłyby zapewnić trwałość rządu, lecz byłby to koniec mitu premiera Borisowa, jako osoby, która odsunęła od władzy Ahmeda Dogana. Straty wizerunkowe GERB po takim ruchu trudno byłoby przewidzieć. Ostatecznie, gdyby Borisowowi nie udało się utworzyć rządu, mandat trafiłaby w ręce bułgarskich Socjalistów. Zdobywając 80 mandatów, do utworzenia rządu socjaliści potrzebują wsparcia zarówno Zjednoczonych Patriotów, jak i Ruchu na rzecz Praw i Swobód. W innym przypadku, pozostaje jedynie rząd mniejszościowy, którego los wydaje się przesądzony.
W ciągu ostatnich ośmiu lat Bułgaria miała sześć premierów, z czego trzech technicznych, i nic nie wskazuje na to, by po ostatnich wyborach trend ten się odwrócił. Niestabilność pozostanie cechą charakterystyczną bułgarskiej sceny politycznej, ale wyniki ostatnich wyborów doprowadziły do jednoczesnego wzrostu wpływów Rosji. Skrupulatnie realizowana polityka promowania ugrupowań nacjonalistycznych, wpływy mniejszości tureckiej oraz dobry wynik Bułgarskiej Partii Socjalistycznej powodują, że losy kolejnego bułgarskiego rządu rozstrzygną się raczej w Moskwie, niż w Sofii. Uwzględniając przy tym narrację nowego socjalistycznego prezydenta Bułgarii, który nie kryje swojego poparcia dla zniesienia sankcji wobec Rosji, Boiko Borisow pozostaje jedynym przedstawicielem pro-europejskiego (a raczej pro-niemieckiego) kierunku w bułgarskiej polityce.
Na szczególną uwagę zasługuje jednak taktyka Kremla wobec bułgarskiej sceny politycznej. Drobnymi krokami, i z każdej strony, bułgarska rzeczywistość została postawiona przed pozornymi alternatywami, które prowadzą w jedną tylko stronę. Prorosyjskość Bułgarskiej Partii Socjalistycznej zawsze była jawna i jednoznaczna. Brunatny odcień partii Ataka Wolena Siderowa i niewiele łagodniejsza wersja w postaci Frontu na rzecz Zbawienia Bułgarii zagospodarowały nacjonalistyczny elektorat. Jeżeli przyjmiemy, że Ruch na Rzecz Praw i Wolności jest wspieraną przez Rosję partią utrzymującą w ryzach mniejszość turecką w Bułgarii, a próba wewnętrznego puczu zorganizowana ponad rok temu przez Erdogana nie powiodła się, to w rękach Rosji, lub co najmniej w narracji związanej z prorosyjską wizją współczesnych stosunków międzynarodowych, znajdzie się w swojej istocie większość bułgarskiej sceny politycznej reprezentowanej w parlamencie.
Uznawany za „swojego” w Brukseli Boiko Borisow ma przed sobą ponure perspektywy. Niezależnie od tego, jakich koalicjantów sobie dobierze (jeśli w ogóle), będzie musiał dokonywać kompromisów, które będą bezpośrednio kolidowały z unijnymi politykami, ale będą zgodne z priorytetami partnerów koalicyjnych, dla których często interesy Rosji i Bułgarii to synonimy.
Zdjęcie: Wikimedia Commons