Do przedszkola, panie prezydencie!
Prezydent Komorowski w najbliższym czasie powinien udać się do przedszkola, a potem do szkoły. Co więcej, powinien tam chodzić regularnie. Nie jest to próba kolejnej zniewagi ani uwaga związana z ograniczeniem wolności słowa przez ABW. […]
Prezydent Komorowski w najbliższym czasie powinien udać się do przedszkola, a potem do szkoły. Co więcej, powinien tam chodzić regularnie. Nie jest to próba kolejnej zniewagi ani uwaga związana z ograniczeniem wolności słowa przez ABW. To głośny apel do prezydenta, by zajął się tym, co naprawdę staje się najważniejszą sprawą w państwie, czyli wychowaniem, a w szczególności wychowaniem do lektury i kultury dyskusji.
Czy warto się co łudzić, że chamskie żarty, głupie satyry, ksenofobiczne hasła i inne medialne wybryki znikną z sieci? Wątpliwe. Jeśli nie pojawią się w domenie xxx.pl to zaistnieją pod adresem xxx.com, gdzie polskie prawo nie sięga. Obnaża to tylko archaiczną nieudolność pojmanego studenta. Tym bardziej irytuje mnie medialny szum wokół tej sprawy. Chciałbym mieć nadzieję, że kiedyś zaczniemy przywiązywać do takich ekscesów mniejszą wagę, znajdując lepsze proporcje między interesującą lekturą a bluzgowym wpisem na forum. Między lekturą książki (nawet e-booka) a oczopląsem wywołanym wielogodzinnym błądzeniem po wpisach na tablicy facebooka. Między robieniem poważnej gazety a chaotycznym blogiem. By to osiągnąć, trzeba przejść PR-ową ewolucję – od haseł „ekonomia, głupcze!” przez „kultura, głupcze!”, by w końcu zdobyć się na krzyk mądrości: „książka, głupcze!”
Obywatelską cnotę tracisz w przedszkolu
Nie wierzę już w ratunek dla pokolenia, które wchodzi w dorosłość w czasach radykalnego spadku czytelnictwa i rozpowszechnienia się internetowych praktyk. To generacje stracone dla kultury podobnie jak ich starsi o dziesięć lat koledzy. W tym pokoleniu poza przyzwyczajeniem do uczestnictwa w kulturze brakuje jednego czynnika, którego ani żaden kongres kultury, ani republika książki nie przezwycięży. To bodziec ekonomiczny, czysta kalkulacja, której uczy się dzieci częściej niż tego, że dwa razy dwa równa się cztery. Wszystko kosztuje, wszystko ma swoją cenę, a najwięcej kosztują przecież znienawidzone i przymusowe podręczniki, które starzy kupują młodym kosztem Nintendo lub innego Xboxa.
Przyzwyczajenia i obyczaje ukute w wieku dziecięcym utrwalają się na całe życie, więc to o nie toczy się prawdziwa walka w żłobkach, przedszkolach i szkołach. Rousseański Emil made in Poland wrzuca książkę do dziury w pamięci, bo życie według kariery zawodowej oznacza nowy, bardziej ekonomiczny i upstrzony przyjemnościami rytm. Potrzebujemy nowego modelu wychowania do kultury, w którym dzieci nie są postrzegane jako koszt w genderowo-wyzwoleńczym budżecie swoich matek oraz powiedzenia wprost, że mylą się koleżanki z „Krytyki Politycznej”, bijąc w żłobkowe tarabany jedynie o „więcej” depozytów dla opresyjnych bachorów, ale nie „lepsze” w nich wychowanie.
Cenę za życie w pseudorepublikańskiej triadzie „więcej, szybciej i przyjemniej” zapłacili obecni dwudziestolatkowie: nieświadomi, bezwolni, odruchowo i bezmyślnie reakcyjni (nie mylić z: konserwatywni) praktycznie nieświadomi swojej sytuacji, pozbawieni doświadczenia pokoleniowości zakorzenionego we wspólnym języku.
Siła nabywcza książki
Wchodzący na rynek pracy rzadko mogą liczyć na zarobki większe niż płaca minimalna, a tym samym ekonomiczna racjonalizacja dla wykluczenia w kulturze wzrasta. Nawet jeśli chcą oni powalczyć o wyższe zarobki, poświęcą na ich uzyskanie więcej czasu, a tym samym przemęczeni, zniechęceni, zobojętnieni rzadziej sięgną po lekturę.
W opracowanych przez „Res Publikę” zestawieniach (koncepcja autora, wyliczenia: Marcin Strzelczyk), które opublikujemy w jesiennym numerze, widać, że aby kupić jedne z trzech najbardziej rozpowszechnionych na świecie tytułów (trylogię Władcy pierścieni, 1984 oraz Trzech małych murzynków) za płacę minimalną, czyli około 1400 zł, potrzeba aż 25 godzin pracy. Innymi słowy: ci najbiedniejsi muszą pracować cały tydzień, by móc kupić sobie kilka podstawowych lektur. Ile czasu zostaje na ich przeczytanie? Analogiczna grupa z Niemiec czy Francji pracuje tylko 8 godzin (3 razy mniej), by kupić po swoich stawkach te same lektury. Czy może wobec tego dziwić fakt, że w Polsce wskaźniki czytelnictwa sięgają ledwie 40%, a we Francji dwa razy tyle? Ekonomia jest niewątpliwie pierwszą z przeszkód, ale moim zdaniem nie najważniejszą.
Przedszkolaki głupcze, czyli prezydent czyta dzieciom
Przy okazji dyskusji Jaka prezydentura? pytaliśmy czytelników o to, czy woleliby, by podczas obecnej kadencji Prezydent RP promował czytelnictwo przez zakrojone na wielką skalę akcje propagandowe, czy przez regularną, lecz mało rzucającą się w oczy pracę u podstaw polegającą na czytaniu dzieciom i przewodzeniu w tym innym? Ze zdziwieniem odnotowaliśmy, że blisko 70% odpowiedzi wskazywało na duże jednorazowe akcje PR-owe. Zapewne dlatego wielkie wydarzenie pod tytułem Republika Książki zyskała tyle aplauzu. Sądzę jednak, że to powierzchowna naiwność mas, które w gruncie rzeczy wiedzą, że tylko książka – spokojna, wymagająca skupienia lektura – zmienia obyczaje, a internetowy przekaz smartfonów wypacza to, co przywykliśmy nazywać kulturą, zmienia nasze przyzwyczajenia, niweczy dobre wychowanie. A więc „kultura, głupcze!” chciałby pewnie tryumfalnie zakrzyknąć minister Zdrojewski. Moim zdaniem to równie pochopne i powierzchowne. Bo kto jest w stanie zaprzeczyć twierdzeniu, że o kulturę walczyć należy? Nikt. A jednocześnie do tej pory na poziomie politycznym nikt tej walki uosobić nie potrafi.
Chcę wobec tego zachęcać do pominiętej w ankiecie drogi. Czy pamięcie w jakiej sytuacji George W. Busha zastała wiadomość o ataku na WTC? Regularne wizyty i czytanki z dziećmi w czasie, kiedy rozbijały się samoloty, to nie spisek tajnych służb lub zmowa między mocarstwami, ale zdrowy republikański impuls, by dbać o przyszłość kolejnych pokoleń. Czy to nie jest przykład godny naśladowania?
Pomijam analogie związane z dyplomatycznymi gafami i przejęzyczeniami prezydentów. Z politycznych autorytetów będziemy się śmiać, wyszydzać ich potknięcia, strącać w rynsztok autorytety, dopóki ich działania będą dla nas ledwie namiastką politycznego PR-u. Póki nie zbierzemy się na odwagę, by zamiast cieszyć się z ochłapów sieciowej papki podawanej w Szkle Kontaktowym znaleźć sens w takich działaniach jak lektura Dziewczynki z zapałkami i walki z wykluczeniem kulturowym, które przybierać będzie coraz potworniejsze gęby. Ekonomii nie zmienimy za sprawą pióra, kultura się nie liczy, głupcy! A więc do przedszkola, panie prezydencie!