Długa droga do równowagi

Ponad sto lat po tym, jak kobiety uzyskały prawo głosowania w Stanach Zjednoczonych, parytet płci na najwyższych szczeblach polityki jest wciąż daleki od doskonałości.


W 1916 r. Jeannette Rankin jako pierwsza kobieta w historii została wybrana do Kongresu Stanów Zjednoczonych. W 2021 r. zaprzysiężono tam rekordową liczbę kobiet – 142 na 539 mandatów. To jednak wciąż jedynie 27 proc. miejsc w Izbie Reprezentantów i 24 proc. miejsc w Senacie. Udział w obu izbach jest znacznie niższy niż odsetek kobiet w populacji Stanów Zjednoczonych.

Kobiety po obu stronach

W Kongresie znajdziemy przedstawicielki obu stron sceny politycznej. Partię Demokratyczną reprezentuje senator Elizabeth Warren z Massachusetts, Ilhan Omar z Minnesoty, czy Alexandria Ocasio-Cortez z Nowego Jorku. Strona republikańska to m.in., niedawno usunięta, Liz Cheney z Wyoming oraz, nowo przybyłe reprezentantki, Majorie Taylor-Greene z Georgii i Lauren Boebert z Kolorado. Ich głosy stają się coraz bardziej donośne i być może zmienią wizerunek przywódczyń politycznych w USA.

Jedne opowiadają się za bardziej postępową polityką: zwiększonym dostępem do aborcji, równouprawnieniem środowisk LGBTQIA, lepszą polityką społeczną i opieką nad dziećmi dla matek w trudnej sytuacji finansowej. Inne są za zawieszeniem dostępu do aborcji, bardziej tradycyjnymi wartościami rodzinnymi i zmniejszeniem wydatków rządowych na opiekę społeczną. Obie grupy mają swoją publiczność wykraczającą poza kobiety w elektoracie partii, które reprezentują.

Reprezentacja kobiet wykracza też poza władzę ustawodawczą. Oto Ameryka ma swoją pierwszą w historii kobietę wiceprezydent i bardziej zróżnicowany pod względem płci gabinet. W 1933 r. Frances Perkins jako pierwsza kobieta, została mianowana na stanowisko sekretarza pracy. Prawie 90 lat później Joe Biden przejdzie do historii USA jako prezydent z największą reprezentacją kobiet w swoim gabinecie – 12 kobiet na 25 stanowisk, w tym pierwsza Indianka – Deb Haaland i pierwsza kobieta transpłciowa – Rachel Levine.

To postęp?

Rosnąca liczba kobiet w amerykańskiej polityce sygnalizuje pewien postęp. A jednak wciąż niewiele kobiet znajdziemy  na stanowiskach w najbliższym gabinecie prezydenta: wiceprezydent, prokurator generalny, sekretarz stanu, obrony i skarbu… I nawet pozycja Janet Yellen jako sekretarz skarbu jest „udrapowana” w roli przypisanej płci: badania wykazują bowiem, że kobiety są bardziej skłonne do zajmowania stanowisk przywódczych w gospodarce w czasach wstrząsów lub zakłóceń gospodarczych, ponieważ posiadają więcej „miękkich” umiejętności. Stąd, na kobietę na stanowisku sekretarza obrony trzeba jeszcze poczekać – taka pozycja stereotypowo wymaga przecież raczej „męskich cech”. Dość przypomnieć, jak kilka lat temu środowiska konserwatywne wyrażały zaniepokojenie faktem umożliwienia kobietom dołączenia do dywizji piechoty: kobiety miały „odwracać uwagę” mężczyzn na polu bitwy czy nie nadawać się do walki.

Zanim Jeannette Rankin dostała się do Kongresu USA, kobiety zasiadały w parlamentach stanowych: w Kolorado w 1884 r., w Utah w 1886 r., Oregonie i Arizonie w 1914 r. Dziś Nevada jest jedynym stanem, w którym kobiety stanowią większość w izbie – 64 proc. To pierwszy taki przypadek w historii USA. Według danych Rutgers Center for American Women and Politics, w całym kraju kobiety stanowią blisko 31 proc. ustawodawców na szczeblu stanowym, znacznie więcej niż 12,4 proc. trzy dekady temu. Na stanowych stanowiskach kierowniczych osiem kobiet pełni funkcje gubernatorów, a 19 zastępców gubernatorów. Tylko 43 kobiety kiedykolwiek były gubernatorami stanu. W 20 stanach kobieta nigdy nie zajmowała stanowiska gubernatora. Spośród gubernatorów 40 proc. to republikanki, a 60 proc. – demokratki. Pomimo tego pozornie oczywistego ideologicznego podziału reprezentacji, nie ma jednego uniwersalnego wyjaśnienia: kobiety – gubernatorki służyły w republikańskich bastionach, takich jak Alabama, Karolina Południowa i Teksas. Z drugiej strony, żadna kobieta: demokratka czy republikanka, nie zdołała wygrać takiego stanowiska w ideologicznie postępowych stanach, takich jak Kalifornia, Illinois i Nowy Jork. Badacze nie potrafią określić dokładnych zmiennych, decydujących o sukcesie kobiet – przywódczyń w danym stanie czy regionie.

Płeć versus ideologia

Ponieważ dokładne wyliczenia są nieuchwytne, wiele sprowadza się do konkretnych zmiennych systemowych: osoby i stanu. Trzeba jednak wziąć pod uwagę pewne stereotypy dotyczące płci. Sondaż Pew Research z 2018 r. pokazuje, że 59 proc. dorosłych Amerykanów uważa, że ​​na wysokich stanowiskach politycznych jest zbyt mało kobiet a 49 proc. twierdzi, że za brak kobiet tam odpowiada w dużej mierze dyskryminacja ze względu na płeć. Kobiety uważają, że wyborcy nie są gotowi na liderki, chociaż sondaże pokazują, że Amerykanie postrzegają zarówno mężczyzn, jak i kobiety jako osoby posiadające cechy przywódcze. Jednak oczekiwania dotyczące cech wymaganych od polityka: pewności siebie, twardości i kompetencji kojarzą się raczej z mężczyznami. Istnieje ukryte przekonanie, że mężczyźni są lepiej przygotowani do pełnienia funkcji kierowniczych. Poza uprzedzeniami związanymi z płcią, są miejsca, w których kwestia przywództwa kobiet ma uzasadnienie ideologiczne.

Kobiety należące do Partii Demokratycznej są lepiej reprezentowane na szczeblu stanowym i federalnym. Tego samego nie można powiedzieć o kobietach należących do Partii Republikańskiej: kobiety nigdy nie zajmowały więcej niż 20 proc. wszystkich miejsc zajmowanych przez republikanów, podczas gdy w Partii Demokratycznej odsetek ten wynosi 40 proc. W cytowanym powyżej sondażu opinii publicznej Pew, ankietowani demokraci i ich zwolennicy, ponad dwukrotnie częściej niż respondenci republikanów i ich zwolennicy twierdzili, że za mało jest kobiet na wysokich stanowiskach politycznych (79 proc. versus 33 proc.). Dodatkowo, 64 proc. demokratów postrzegało dyskryminację jako główną przyczynę ich nieobecności, w porównaniu z 30 proc. republikanów.

W 2019 r. sondaże uchwyciły sposób, w jaki Amerykanie postrzegali kobietę na najwyższym stanowisku w państwie. Okazało się, że większość zagłosowałaby na kobietę, ale nie byli oni zarazem pewni, czy może wygrać z kandydatem takim jak Donald Trump. Niektórzy być może wciąż pamiętali agresywne zachowanie Trumpa wobec Hilary Clinton podczas debaty przed wyborami w 2016 r. Inni być może byli zbyt przerażeni własnym przekonaniem o wygranej Clinton, najlepszej merytorycznie kandydatki w historii wyborów prezydenckich…

W ostatniej kampanii, pomimo iż o fotel prezydenta USA nie ubiegała się żadna kobieta, w wyścigu do Białego Domu była jednak jedna kandydatka – Kamala Harris. I tu niezwykle ważną rolę odegrały…kobiety z przedmieść: z wszystkich obszarów geograficznych, reprezentujące wszystkie rasy, mające różne pochodzenie. Po wyborach wielu republikańskich strategów stwierdziło, że był to jeden z najsłabszych punktów ich kampanii.

I tu wracamy do kwestii ideologii i zwycięstwa w wyborach. Partia Demokratyczna próbuje przecierać szlaki swoim liderkom, a często ci liderzy, tacy jak AOC czy Ilmar, sami przecierają szlaki i zmuszają Partię Demokratyczną do nadrobienia zaległości. Od 2008 r., gdy Sarah Palin startowała na stanowisko wiceprezydenta USA w 2008 r., Partia Republikańska nie miała swojej kandydatki. Teraz jednak pojawiają się nowe głosy rywalizujące o kobiecy ster przywództwa w Partii Republikańskiej. Dość wspomnieć o Candace Owens. Te nowe twarze szybko zdobywają głosy i zbierają fundusze. Oferują inny zestaw wartości i być może schemat tego, co to znaczy być kobietą – liderem. Aby przyspieszyć postęp w kwestii reprezentacji płci, potrzebujemy obu stron. To od partii i działających w nich kobiet będzie zależeć to, czego wyborcy będą oczekiwali od kobiet-liderek.

Fot. Ian Hutchinson on Unsplash

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa