Demokracja czy demokratura?
Polska potrzebuje nowej umowy społecznej. Czy takowa powstanie? Wątpliwe.
Przeszkodą nie jest tu jednak tylko polityka PiS, odzwierciedlająca nieuchronne procesy, w których przy kurczących się zasobach większość chce poprawić swoją sytuację kosztem mniejszości.
Umowa społeczna to tzw. umowa dorozumiana, nigdzie niespisana, regulująca sposób w jaki społeczeństwo działa i uznawana przez ludzi przez sam fakt, że decydują się być jego członkami. Jej zmiany wymagają szerokiego porozumienia znaczącej większości społeczeństwa. Często zgody niechętnej i przyjmowanej bez entuzjazmu, z konieczności. Czasem z nadzieją… Jej naruszenia spotykają się zaś z gniewem i protestami – tak, było np. przy okazji pogwałcenia aborcyjnego status quo.
Czy naprawdę jej potrzebujemy?
Można powiedzieć, że w zasadzie nowa umowa społeczna już istnieje. W ostatnich sześciu latach zmianie uległy przecież zagadnienia ustrojowe czy wspomniana wcześniej kwestia aborcji. To jednak nie wszystko. Główną zmianą jest skupienie władzy w rękach jednego człowieka, otaczanego nabożną czcią swych „wyznawców”. To odwrócenie całego procesu tworzenia państwa na wzór zachodniej demokracji i zwrócenie się ku Wschodowi, gdzie tego typu działanie jest normą. Do tej pory, władza znajdowała się w rękach wielu – mniej lub bardziej przyjaznych instytucji.
Momentem przełomowym był ten, w którym Donald Tusk zatrzymał na stanowisku ówczesnego szefa CBA Mariusza Kamińskiego – wiedząc, że władza korumpuje i dobrze by ktoś bardzo krytyczny patrzył jej na ręce. Dziś prezes Trybunału Konstytucyjnego robi obiadki wodzowi narodu.
Zmianą umowy społecznej było właśnie stwierdzenie, że ten, kto ma siłę bierze wszystko. Jednym z bardziej perfidnych uzasadnień było powoływanie się na demokrację – jakby samodzielna większość w parlamencie, niewynikająca ani z większości głosów, ani tym bardziej z woli większości społeczeństwa dawała prawo do zmiany wszystkiego co władcy przyjdzie do głowy – także dotychczasowej umowy społecznej. Pierwszym powodem do jej zmiany jest zatem fakt, że stara została zdeptana, a dewastacja jest tak daleko idąca, że trudno wyobrazić sobie powrót do status quo ante.
Jest i drugi powód: środowisko, w którym się obracamy dotarło do punktu demokratury – zwyrodnienia demokracji dającej większości wszystko, bez oglądania się na jakiekolwiek prawa mniejszości. Tym właśnie było odejście od liberalnej demokracji – przekonaniem, że większość może z mniejszością zrobić co chce. I takie podejście utrwala się właśnie dlatego, że większości bardzo się podoba i korzysta z niego na wielu płaszczyznach. To także zmiana języka polityki. Dziś jednak partia rządząca mówi o tym, że trzeba dać naszym – prawdziwym Polakom, a zabrać zgniłej elicie, gorszemu sortowi. Polityka przestała być grą o sumie dodatniej, a zaczęła być grą o sumie zerowej. I to też podoba się elektoratowi: „Może kradną, ale się dzielą”… Ukradzionym.
Konflikt pokoleń?
Kim jest większość, która daje wodzowi władzę? Analiza poparcia dla partii politycznych oraz demograficzna nie pozostawiają złudzeń – mamy do czynienia z konfliktem pokoleniowym. Połowa osób posiadających prawa wyborcze ma powyżej 50 lat, a do tego częściej głosuje. Dotarcie do tej grupy elektoratu gwarantuje władzę. I taki jest plan: ta większość dostanie to, co się uda wycisnąć z mniejszości. A wyciskanie odbywa się na skalę bezprecedensową – nawet jeśli okradani nie zdają sobie z tego sprawy.
Największym transferem „od młodych do starych” w ostatnim czasie jest polityka walki z epidemią, która koncentrowała się na ochronie narażonych – starych, kosztem aktywności młodych. Czy dało by się to zrobić inaczej (bo lepiej na pewno)? Mało słychać o tym, że koszt ochrony seniorów ponieśli młodzi tracący swe firmy i źródła dochodów, czy wręcz szanse edukacyjne. Dlatego szczytem nieprzyzwoitości było przegłosowanie 14. emerytury w czasie, kiedy młodzi ledwo dawali sobie radę, a dla starszych lockdown to ledwie drobna niedogodność niemająca dużego wpływu na codzienne życie, a jeszcze mniejszy na dochody.
To oczywiście nie koniec dużych transferów „od młodych do starych”. Podniesienie wieku emerytalnego, 13. emerytura, waloryzacje kwotowe… Słychać o kolejnych – choćby związanych z opodatkowaniem emerytur. Z drugiej strony budżet nie jest z gumy i Nowy Ład ma w planach podniesienie podatków (dla młodych – emeryci mają płacić mniej) – oczywiście pod hasłami „odbierania bogaczom”. A skoro bogaczy u nas za mało, zapłaci klasa średnia.
Większość bierze wszystko – nawet jeśli strata dla młodych jest duża, a dla starszych uzysk symboliczny. Dominuje tu utrzymanie (a właściwie powrót do) bardzo konserwatywnych stosunków społecznych. Lista jest długa: in vitro, aborcja, związki partnerskie, prawa LGBT, uprzywilejowanie Kościoła katolickiego, ochrona uczuć religijnych. Powoli przebijają się postulaty dotyczące zakazu rozwodów. Wszystko to właściwie nie dotyczy starszego pokolenia. Serce jednak rozpala ciepełko moralnej wyższości. Nie dziwi zatem, że w grupie wiekowej powyżej 50 lat na PiS głosuje ponad połowa.
Obecny układ demograficzny powoduje, że młodzi nie mają szans tym w procesie – a ich sytuacja będzie się z każdym rokiem pogarszać. Czekają nas 15., 16. i 17. emerytury… Młodych zaś bieda. Żadna bowiem partia, która chce rządzić nie wystąpi przeciwko interesom największego elektoratu. Zwycięzca weźmie wszystko.
Czy to realne?
To, że potrzebujemy nowej umowy społecznej, nie oznacza jednak, że ona powstanie. Niezbędne jest tu bowiem szerokie porozumienie społeczne, a przecież nie ma żadnego powodu by uprzywilejowana większość rezygnowała z czegokolwiek. Bo niby dlaczego? Bez zgody większości, nowej umowy nie będzie. Czy może ona zostać wypracowana, kiedy w grę zacznie wchodzić ostatnia część jej definicji mówiąca, że uznają ją ludzie przez sam fakt, że decydują się być członkami społeczeństwa? Otóż, jeśli młodzi nie mogą wygrać demokratycznie, swobodnie mogą zagłosować nogami. Gdzie indziej znajdą miejsce, gdzie będą mogli mieć dostęp i do in vitro i do aborcji, nie będą łupieni podatkami na 20. i 21. emeryturę dla osób, które spokojnie mogłyby jeszcze pracować. Po prostu dokonają zmiany umowy społecznej na swój sposób. Tego samego jednak nie będą mogli powiedzieć staruszkowie – oni bez młodych sobie nie poradzą, ich emerytury nie biorą się z powietrza.
Istnieje obawa, że starsi zorientują się w swojej sytuacji dużo za późno. Kiedy systemy społeczne ulegną załamaniu, ich gotowość do porozumienia wzrośnie. Nie będą tylko mieli z kim się porozumieć.
Tomasz Kasprowicz – wiceprezes Zarządu Fundacji Res Publica, przedsiębiorca, ekonomista.
fot. Arnaud Jaegers/Unsplash
Artykuł ukazał się także w magazynie „Liberté!”. Tytuł, lead, śródtytuły, skróty pochodzą od redakcji.