Czy zawsze musi być „Burdel”?

Co jest w Warszawie z ulu pszczół, dlaczego słowo "aktywista" wygrywa z "działaczem", na czym polegała instytucja "draba"? Max Łubieński, twórca kabaretu Pożar w Burdelu, odpowiada na pytania o współczesną i historyczną Warszawę. Jan Śpiewak: Będziemy […]


Co jest w Warszawie z ulu pszczół, dlaczego słowo „aktywista” wygrywa z „działaczem”, na czym polegała instytucja „draba”? Max Łubieński, twórca kabaretu Pożar w Burdelu, odpowiada na pytania o współczesną i historyczną Warszawę.

(CC BY 2.0) Radek Kołakowski / Flickr
(CC BY 2.0) Radek Kołakowski / Flickr

Jan Śpiewak: Będziemy rozmawiać o Warszawie z perspektywy współczesnej i historycznej. Posłużymy się metodą badań jakościowych. Patrząc na slajdy, odpowiedz: jeśli Warszawa byłaby zwierzęciem, to jakim?

Max Łubieński: Myślę że, Warszawa byłaby jakąś hybrydą. Dawno temu byłaby płazem,  kiedy sama miała etap zakompleksienia. Natomiast odkąd przebudziła się jako metropolia w swoich snach i snach aktywistów, to stawiałbym na jakieś bardziej aspiracyjne zwierzę, przedstawiciela naczelnych, jakąś małpę. Ostatnio w radiu RDC, w którym mam przyjemność prowadzić audycję, miałem gościa, panią, która opiekuje się naczelnymi w warszawskim zoo. Zadałem jej pytanie: gdyby władze przejęły małpy,  to jaki byłby podział ról? Odpowiedziała że, prezydentem byłby goryl, który jest tak silny, że inne zwierzęta nie dałyby rady. Natomiast kulturą zajmowałyby się szympansice – kobiety, koalicja samic. Czyli goryl i harem, czyli samiec i reszta, która odwala robotę. Wydaje mi się też, że Warszawa nie jest baranem, ale może mieć coś z pszczół. Bo, Warszawa strasznie, mam wrażenie, zapieprza. A co może mieć z żółwia?

Gruby pancerz…

Może to, że ma około 300 lat. Patrząc historycznie na Warszawę do czasów generała Zajączka czyli do czasów Księstwa Warszawskiego, Warszawa była zbiorem magnackich rezydencji. Trudno było to nazwać miastem, tę parę wybrukowanych ulic, stare miasto, trochę porozrzucanych pałaców. Zajączek jako pierwszy zaczął tworzyć infrastrukturę. Tak naprawdę historia Warszawy zaczyna się właśnie wtedy. Co jeszcze z żółwia? Odporność na ewolucje? Chyba nie, bo Warszawa jakoś się rozwija.

A z lwa?

Z lwa chyba nie ma nic. Nie ma jakiejś pychy.

Zobaczmy następny slajd: samochody.

Jakim samochodem byłaby Warszawa? W pytaniu jest już odpowiedź! Chociaż „Warszawy” już nie ma. Myślę że, Warszawa to jest jakiś koreański samochód, to znaczy taki, który już projektują zachodni styliści, który już nie wygląda źle, ale nie jest też „japończykiem”. Kilka lat temu powiedziałbym, że Warszawa jest Renault Kangoo, bo kojarzyła mi się  z dużą ilością przedstawicieli handlowych. Trochę się już z tego wyzwoliła. Ja bym powiedział że, to być może jest fioletowym, starym Focusem. Tak, Focus to codzienność. Wśród slajdów jest rower, ale to raczej sugestia amsterdamska lub kopenhaska.

A jak to jest z miejskim aktywistą? Jakie cechy powinien mieć warszawski społecznik? „Aktywista” – lubisz w ogóle to słowo?

Dobrze, że pojawiło się nowe słowo. Za moich czasów było wspaniałe słowo „działacz”.

Wydaje mi się, że kiedyś było słowo „społecznik”,  które jest teraz nieużywane.

To prawda, aktywista jest bardziej społecznikiem. „Aktywista” ma w sobie to działanie. Co ciekawe, „działacz” kojarzy mi się z nierobem, na przykład „działacz sportowy”, czyli ktoś, ma zasługi, na których jedzie. Bardzo cieszę się że, jest takie słowo „aktywista”. Dobrze się rymuje.

Jaki powinien być ten aktywista?

Musi być między szachistą a sprinterem, ale też trochę joginem i bokserem. Tenisista to metafora starej szkoły, działacza czy lokalnego polityka, który odbija od siebie problemy. Tenisista to nie jest dobra metafora dla Warszawy, o której marzymy.

Jeszcze jeden slajd. W jakich butach najłatwiej się chodzi po Warszawie?

Widziałem wczoraj jakąś panią w szpilkach chodzącą po topniejącym śniegu. Trochę mnie to zaskoczyło. Właściwie te szpilki były łyżwami. Znowu pozwolę sobie na historyczną refleksję. Problem warszawskiej drogi jest ciekawy. Warszawa zawsze miała problem zabagnienia. Drogowców nie miało co zaskakiwać, bo drogowców jeszcze wtedy nie było. Ale była taka wspaniała funkcja draba do przenoszenia ludzi przez kałuże. Popadał deszcz, to żołnierze czy kadeci za skromną opłatę przenosili warszawiaków przez kałuże, którymi stawały się ulice. W tej sprawie dokonał się pewien postęp. Jednak Warszawa jest cały czas w ewolucyjnej drodze między glanami a obuwiem sportowym.

W jakiej sytuacji warszawskiej możemy mówić o baletkach?

Nie wiem, gabinet u pani prezydent.

Jakie cechy osobowości powinien łączyć prezydent lub prezydentka Warszawy?

Sam chyba śnię sen, w którym prezydent miasta jest osobą aktywną i widoczną, charyzmatyczną. Nie jest to prostu sprawny urzędnik. Taka kolorowa postać na tym stanowisku byłaby ciekawą odmianą. Chociaż, z  drugiej strony, w polityce miejskiej, jak mi się zdaje, też nie mamy kolorowych postaci. Kiedyś z zainteresowaniem przyglądałem się dwom miastom w Kolumbii: Bogocie i Medellin. Burmistrzem Bogoty swego czasu był Antanas Mockus, profesor matematyki na tamtejszym uniwersytecie. Mockus chciał zejść z polityką w dół. Organizował różne happeningi, ustawiał clownów, którzy wyśmiewali ludzi przebiegających w nieoznakowanych miejscach. Nie posługiwał się zakazami czy nakazami, ale szukał pozytywnych oddziaływań. Oczywiście pojawiły się zarzuty, że to spektakl, że to niczemu nie służy. Ale umiał rozmawiać z ludźmi, może dlatego, że jako matematyk precyzyjnie używał słów i ludzie go rozumieli. Natomiast to nie on zmienił Bogotę, ale jego następca, Enrique Peñalosa, który zrewolucjonizował system miejskiego transportu. Peñalosa jest urzędnikiem, człowiekiem bez większej charyzmy, ale też człowiekiem czynu. Może recepta jest taka, że trzeba mieszać urzędników z wizjonerami? Choć oczywiście Peñalosa nie był pozbawiony wizji. Pytanie, w jakim punkcie jest Warszawa, czy potrzebuje kandydata Mockusowatego lub takiego jak burmistrz Rejkiawiku Jon Gnarr. Myślę, że problem przejrzystości władzy, który podejmują teraz aktywiści, jest w dzisiejszej Warszawie istotny.

Wracając do „Pożaru w burdelu”. W kabarecie pojawia się postać „duszpasterza hipsterów”. Znowu posługując się metaforą: gdyby Warszawa poszła do spowiedzi, z czego by się spowiadała?

Tajemnica spowiedzi obowiązuje.

Jednak są grzechy, które to miasto popełnia.

Może za bardzo rozpamiętuje? Ale czy to grzech? Być może dzisiaj nadmiernie się obżera, upija, pożąda… Z lenistwa moim zdaniem Warszawa nie musi się spowiadać. Chociaż być może Warszawa grzeszyła do niedawna innego rodzaju lenistwem, przed okresem pojawienia się aktywistów, zanim wyewoluowała ta forma… Warszawiaka nie interesowała kiedyś warszawska polityka. Nie wiem, czy pomaga w tym technologia, kiedyś zamiast facebooka mieliśmy „Kurier warszawski”, ale przebudzenie w tej kwestii wydaje mi się interesujące.

Wracając do pytań historycznych: czy w Warszawie pod względem zabudowy zawsze był burdel – i czy musi być?

Myślę, że historycznie w Warszawie porządek rzadziej panował niż burdel, ale z drugiej strony od powstania listopadowego Warszawa była ściśnięta jakby wojskowo, a pod koniec XIX wieku była w ogóle zamieniona w twierdzę, miasto miało bardzo ściśle wyznaczona granice. Była esplanada, na północy cytadela, system fortów na południu. Więc z jednej strony był ten uścisk porządku, ale w ludziach pewnie tlił się burdel.

Czyli siła zaborcza była siłą cywilizującą?

No tak, jak by inaczej na to spojrzeć? Natomiast kiedy wspominałem o burdelu, miałem na myśli raczje te czasy, kiedy draby przenosili ludzi przez kałuże. Później to się jakoś porządkowało i równało. Na przykład żywo dyskutowana i dziś kwestia komunikacyjna. Do momentu pojawienia się tramwaju konnego chyba w 1864 roku Warszawę obsługiwało kilkadziesiąt dorożek. Miasto było opóźnione w wielu kwestiach, na przykład transportu, oświetlenia – latarnie gazowe pojawiły się 30 lat po Paryżach i Berlinach. Ale kiedy w Londynie w 1863 roku zaczęto budować metro to tutaj powstańcy ganiali po lasach.

Czy przychodzą Ci na myśl jakieś pozytywne przykłady tego, jak miasto negocjowało z właścicielami gruntów?

W dwudziestoleciu, większość gruntów było w rękach prywatnych, o wiele więcej niż w tym momencie. Polityka infrastrukturalna miasta odnośnie transportu była realizowana w porozumieniu włodarzy z właścicielami. Właściciele oddawali część gruntów na infrastrukturę, bo wiedzieli, że działki, które leżą w jej obrębach wzrosną na wartości. Właściciele zyskiwali długoterminowo, ale i tak najwięcej zyskiwało miasto. Może wtedy mieszkańcy byli bardziej proobywatelscy, myśleli bardziej o wspólnym. Chociaż właściwie nie mam złudzeń, że kiedyś ludzie byli lepsi.

Czy warto właściwie marzyć o końcu burdelu jako końcu chaosu w Warszawie? Czy myślisz, że kiedyś będzie tu porządek?

Nie mam wrażenia, że jest chaos. Rozumiem, że mamy między innymi kłopotliwą i wymagającą wyjaśnienia sytuację z prawami własności, w tej materii na pewno jest coś do uporządkowania. Ale burdel to wspaniała rzecz, coś, co daje radość i fantazję. Chciałbym, żeby było więcej takiego twórczego burdelu, który nie jest tylko brakiem wyobraźni czy wizji. Być może grzechem wszystkich władz jest to, że chcą za bardzo zarządzać. A mnie podobało się spontaniczne miasto podczas Euro, oczywiście pomijając kilka wypadków. Nie mam jakiejś recepty na miasto, ale niewiedza zawsze może być początkiem czegoś.

 

Rozmowa zostala przeprowadzona w czasie spotkania zorganizowanego w siedzibie Res Publiki Nowej przez stowarzyszenie Miasto Jest Nasze.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa