Czego Warszawa uczy się od kibiców?

Czego Warszawa może nauczyć się od kibiców? Że miasto to nie tylko wielkie inwestycje i imprezy plenerowe, ale też ludzie bawiący się przed klubem, śpiewający na ulicach i organizujący pikniki w parkach. Że reprezentacyjne rejony […]


Czego Warszawa może nauczyć się od kibiców? Że miasto to nie tylko wielkie inwestycje i imprezy plenerowe, ale też ludzie bawiący się przed klubem, śpiewający na ulicach i organizujący pikniki w parkach. Że reprezentacyjne rejony miasta, takie jak Krakowskie Przedmieście czy Starówka, są własnością wszystkich obywateli, a nie tylko tych, którzy tam mieszkają i chcą mieć święty spokój. Że czasem lepiej zatrudnić ludzi do sprzątania ulic po weekendzie niż karać za śmiecenie.

To wciąż Warszawa czy może Lizbona? Głośna muzyka, kolorowy tłum tańczy i śpiewa na chodniku przed barem na głównym deptaku miasta. Polska zremisowała z Rosją, ale obok barw biało-czerwonych miga też flaga hiszpańska, węgierska, a nawet brazylijska. Przyśpiewki tłumu animuje, stojąc na kamiennej ławce, wesoły Irlandczyk. Przechodnie patrzą z sympatią, niektórzy się przyłączają, samochody policyjne przejeżdżają obok, a nikt ze świętujących nie milknie i nie chowa w panice butelek. Widocznie na jeden wieczór (lub miesiąc) władza ogłosiła dyspensę na głośną zabawę na ulicach miast. Stąd ten luz, wesołość i tolerancja. Jako żywo: Bairro Alto.

Foto dzięki uprzejmości Łukasza Żurka

Pamiętam moje zdziwienie, gdy pierwszy raz znalazłam się nocą w tej rozrywkowej dzielnicy Lizbony. Bębny, muzyka, ludzie tańczący capoeirę na ulicy, w każdej kamienicy bar, a przed każdym barem grupka bawiących się osób. Co jakiś czas tłum się rozstępuje, żeby środkiem ulicy mogła przejechać policja. Ta pilnuje tylko, żeby nie doszło do sytuacji niebezpiecznych – nie zatrzymuje nikogo za głośne zachowanie, picie alkoholu, ani nawet za palenie skrętów. Wiadomo, w polskich miastach też jest trochę imprezowych okolic, gdzie można krążyć od zmierzchu do świtu między knajpami i nie trafić dwa razy do tej samej, ale w Bairro Alto uderzyło mnie coś innego: to ulica była przestrzenią zabawy. Było w tym coś swobodnego, egalitarnego i absolutnie urzekającego. Tam nie musisz wcale siedzieć w knajpie i zamawiać drinka za drinkiem (w polskich lokalach zdarza się, że goście, którzy nie zamawiają nic, są wypraszani). Wystarczy, że przysiądziesz na murku, przyłączysz się do jakiejś grupki z gitarą, czy pójdziesz potańczyć przed klubem, który ma głośniki wystawione na zewnątrz. Ulica nie jest tam jedynie drogą, którą musisz pokonać pomiędzy jednym wartym odwiedzenia punktem a drugim, ale sama w sobie jest przestrzenią, w której można spędzać czas, bawić się, żyć.

W Polsce jest zupełnie inaczej. Można odnieść wrażenie, że przestrzeń publiczna należy do jakichś „onych”, a obywatelom jest łaskawie użyczana, najczęściej z okazji tego lub innego publicznego święta. Wtedy organizuje się koncert, obstawia plac barierkami i kordonem policji, w środku zaś lud może się bawić, naturalnie – pod czujnym okiem władzy. Po imprezie należy rozejść się do domów lub ewentualnie udać się do lokali. Niestety, wiele osób, np. bezrobotni, emeryci, studenci, nie bardzo może sobie pozwolić na wydanie kilkunastu złotych w barze (w centrum Warszawy 10 zł to już standardowa cena za piwo), więc kończy się na powrocie do domu lub piciu piwa gdzieś za winklem, w atmosferze wykluczenia i niepokoju (mandat za picie alkoholu w miejscu publicznym – 100 zł).

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa