CZAJKOWSKI: Czy wyklęci nas obronią?

W ciągu kilku lat żołnierze wyklęci zawładnęli zbiorową wyobraźnią. Nie wyjdzie to nam na dobre


Od momentu przekroczenia przez Armię Czerwoną przedwojennej granicy Drugiej Rzeczypospolitej w styczniu 1944 roku opór przeciwko sowietyzacji Polski podjął niepodległościowy ruch partyzancki. Za datę wyznaczającą kres jego działalności przyjmuje się wiosnę 1947 r. (ogłoszenie przez władze amnestii, z której skorzystała większość członków antykomunistycznej konspiracji), schyłek 1953 r. (rozbicie ostatnich zorganizowanych oddziałów) lub nawet 21 października 1963 r. (gdy zginął w obławie ostatni ukrywający się partyzant, Józef Franczak „Lalek”).

Przez organizacje konspiracyjne przewinęło się w tym czasie od 120 do 180 tys. ludzi, z czego nie więcej niż 20 tys. walczyło w oddziałach zbrojnych. Połowa z nich wywodziła się z Armii Krajowej; po jej rozwiązaniu 19 stycznia 1945 r. działali w ramach Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, a następnie Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Z Narodowym Zjednoczeniem Wojskowym było związanych 30-40 tys., pozostali należeli do organizacji o charakterze lokalnym. Nie sposób oszacować liczby osób, które nie zasilały szeregów partyzantów, ale zapewniały im wikt i opierunek, ostrzegały przed niebezpieczeństwem lub służyły pomocą medyczną. Przeciwko sobie mieli aparat państwowy Polski Ludowej reprezentowany przez zmieniające się w czasie służby mundurowe – od Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego po MO i ORMO – wspierane przez dywizje czerwonoarmistów i NKWD oraz propagandę przedstawiającą partyzantów jako pozbawionych skrupułów bandytów.

Członków niezależnych od siebie – a bywało, że nawet zwalczających się – formacji zbrojnych nazywa się dziś żołnierzami wyklętymi. To współczesne określenie pojawiło się w kręgu Ligi Republikańskiej, która w 1993 r. zorganizowała na Uniwersytecie Warszawskim wystawę o powojennych oddziałach partyzanckich, a spopularyzował je pisarz i dziennikarz Jerzy Ślaski. Zatytułował tak swoją książkę opisującą dzieje oddziału Mariana Bernaciaka „Orlika”, do którego sam należał. „Spokoju współczesnych, zajętych swymi sprawami, pamięć o tamtym czasie nie może zakłócać – pisał w jej ostatnim rozdziale. – Inna epoka, inne zainteresowania, inne problemy”[1]. Zmarł w 2002 r., więc nie przekonał się, jak następne lata sfalsyfikowały jego słowa.

Boom pamięciowy po latach zapomnienia

Przemiany po 1989 r. nie wydały szybko plonu w postaci przywrócenia pamięci o powojennej partyzantce. Historycy, skupieni wokół Tomasza Strzembosza i w redakcji „Zeszytów Historycznych WiN-u”, prowadzili co prawda badania, ale ich wyniki nie przebijały się do powszechnej świadomości. Odbyło się to według typowego dla transformacji ustrojowych scenariusza wskazanego przez badającego historię pamięci semiotyka kultury Marcina Napiórkowskiego[2]: po pierwszym okresie przemian, charakteryzującym się żądaniem sprawiedliwości i dokonywaniem rozrachunku z przeszłością, następuje drugi, w którym istotniejsza staje się modernizacja, a poczucie obowiązku względem historii schodzi na dalszy plan.

Część współczesnych polityków i publicystów postrzega ten stan rzeczy jako wynik celowych działań opiniotwórczych elit. Określenie „żołnierze wyklęci” zostało wręcz ukute jako mające podkreślić milczenie o powojennych partyzantach już po przemianach demokratycznych, a nie opisujące zwalczanie pamięci o nich przez władze PRL[3]. Wszelka próba odpowiedzi na pytanie, czy tak rzeczywiście było, wydaje się bezpłodna i skutkująca wyłącznie opowiedzeniem się po jednej ze stron dzisiejszego sporu politycznego, toczącego się w dużej mierze wokół interpretacji najnowszej historii Polski. Zamiast więc pytać o intencje, lepiej przyjrzeć się skutkom takiego podejścia do dziejów – wszak, jak twierdzi historyk Marcin Kula, „brak myślenia o przeszłości też jest formą odniesienia się do niej”[4].

Po drugim, zwróconym ku przyszłości etapie transformacji następuje trzeci, ponownie oglądający się wstecz. Społeczeństwo uświadamia sobie, że nie uczciło należycie zapomnianych bohaterów, zamiast tego zajmując się gonieniem za Zachodem i zarabianiem pieniędzy. Według takiej optyki możliwe jest, że ekonomiczny sukces jednych i klęska drugich są ufundowane na jakimś zaniedbaniu względem historii. Reakcją jest boom pamięciowy – zjawisko obserwowane nad Wisłą od połowy pierwszej dekady XXI w. Dwa wydarzenia odegrały rolę jego katalizatora: referendum z 2003 r. dotyczące akcesu Polski do Unii Europejskiej, przed którym po raz pierwszy na dużą skalę sięgnięto po retorykę historyczną (i to zarówno po stronie euroentuzjastów, jak i eurosceptyków), i o rok późniejsze otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego. Za sprawą jego działalności, daleko wykraczającej poza funkcje stricte ekspozycyjne, powstańcy stali się bohaterami kultury masowej, przecierając drogę „leśnym”, którzy rychło poszli w ich ślady.

Na spotkanie wyklętym

Przełomowe znaczenie dla wzrostu zainteresowania powojenną partyzantką miał wydany w 2007 r. przez Instytut Pamięci Narodowej Atlas podziemia niepodległościowego 1944–1956. Znamienne, że ani razu nie padają w nim słowa „żołnierze wyklęci” – jak wyjaśniał jego pomysłodawca Rafał Wnuk, redaktorzy celowo z nich zrezygnowali ze względu na nieostrość określenia i zawarty w nim ładunek emocjonalny[5]. „Atlas (…) odwołał się do najbliższego otoczenia ludzi – wyjaśniał sukces wydawniczy publicysta Cezary Gmyz podczas dyskusji o IPN na wizji TVP Historia w kwietniu zeszłego roku. – Każdy, kto brał Atlas do rąk, mógł zobaczyć, jaki oddział w jakim czasie działał w jego okolicy. To naprawdę do młodych ludzi przemówiło”[6]. Wtórował mu historyk Tomasz Łabuszewski, doszukując się rosnącej popularności powojennego oporu zbrojnego w „możliwości rozpisania go na setki bohaterów regionalnych, z którymi głównie młodzi ludzie mogli się utożsamiać jako z własnymi bohaterami z ich «małych ojczyzn»”[7].

Jak grzyby po deszczu wyrosły liczne oddolne inicjatywy mające na celu upamiętnianie powojennych partyzantów. Wreszcie w 2009 r. Porozumienie Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych wystąpiło z projektem uznania 1 marca za Dzień Żołnierzy Antykomunistycznego Podziemia. Inicjatywę ustawodawczą podjął prezydent Lech Kaczyński, zmieniając nazwę święta na Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, a po jego śmierci w katastrofie smoleńskiej projekt podtrzymał Bronisław Komorowski. W lutym 2011 r. Sejm RP niemal jednogłośnie uchwalił ustawę wprowadzającą nowe święto państwowe do kalendarza. Data została wybrana nieprzypadkowo – 1 marca 1951 r. w więzieniu na warszawskim Mokotowie wykonano wyrok śmierci na Łukaszu Cieplińskim „Pługu” i sześciu innych członkach IV Zarządu Głównego „WiN”.

O lawinowym wzroście zainteresowania tematyką antykomunistycznej partyzantki nie trzeba chyba nikogo przekonywać, wystarczy wspomnieć o wysypie publikacji popularnonaukowych, powstających dwóch muzeach (w Ostrołęce i Warszawie) i niezliczonych wydarzeniach towarzyszących obchodom 1 marca, jak ogólnopolski konkurs dla młodzieży Żołnierze Wyklęci – Bohaterowie Niezłomni (w tym roku odbył się po raz szósty) czy bieg Tropem Wilczym (organizowany po raz piąty). W lutym br. w warszawskim Centrum Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki otwarto escape room, w którym chętni mogą się wcielić w partyzantów planujących odbicie więźnia o pseudonimie „Orlicz” z rąk bezpieki.

Bliskość bohaterów z „małych ojczyzn” na poziomie lokalnych społeczności w połączeniu z pełniącym funkcję zwornika kultem na poziomie państwowym to jeszcze za mało, by wyjaśnić fenomen ich popularności. W znalezieniu właściwego klucza pomoże analogia wydarzeń sprzed 60 lat.

11 marca 1956 r. trzech dwudziestoparolatków – Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkiewicz i Jan Olszewski – na łamach studenckiego magazynu „Po prostu” opublikowało artykuł Na spotkanie ludziom z AK. Wystąpili jako głos pokolenia, które szczerze uwierzyło w budowany w powojennej Polsce nowy ład, a następnie srodze się rozczarowało, gdy po śmierci Stalina wyszły na jaw kłamstwa i zbrodnie pierwszej dekady systemu komunistycznego (które zresztą Chruszczow rychło zrzucił na karb „kultu jednostki”, umożliwiając jego dalsze trwanie). Zawiedziona wiara zaowocowała ideową pustką. „Zarzuca się najmłodszym z nas, iż są bierni, bezideowi, cyniczni i zakłamani. Jeżeli to nawet prawda, to czyżby tacy się urodzili?”[8] – pytali retorycznie redaktorzy „Po prostu”, wskazując następnie na potrzebę nowych bohaterów, na których mogliby się wzorować. Upatrzyli ich w żołnierzach Armii Krajowej, dotychczas represjonowanych przez władze PRL. Docenili czystość ich intencji w walce z niemieckim okupantem.

Mimo odmienności historycznego kontekstu współczesne procesy mają podobny mechanizm. Bohaterowie demokratycznej opozycji z lat PRL ugrzęźli w ostrym sporze, który z biegiem lat tylko eskaluje. Ich wybory sprzed 1989 r. okazują się niejednoznaczne, szczególnie w oczach dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestoparolatków, nie mających szans, by pamiętać o wszystkich niuansach politycznego zaangażowania w realiach uprzedniej epoki, i tęskniących za bezkompromisowością postaw. Wzorzec tych postaw dekadę temu odnajdywali w powstańcach warszawskich. Obecnie – w żołnierzach wyklętych.

Wszystkie kolory popkultury

W ciągu ostatniej dekady powstanie warszawskie stało się – jak dowodzi Napiórkowski – franczyzą kulturową na równi z Gwiezdnymi Wojnami: zjawiskiem powszechnie rozpoznawalnym w przestrzeni publicznej przez charakterystyczną symbolikę (kotwicę Polski Walczącej, datę 1944 lub po prostu „44”, figurę Małego Powstańca itp.)[9]. Opatrzone nią przedmioty, np. koszulki, stają się materialnymi nośnikami określonego systemu wartości i narracji. Fenomen ten w ciągu ostatnich paru lat objął także żołnierzy wyklętych. Z patronów nazw ulic i szkół przedzierzgnęli się w bohaterów komiksów, a z tablic pamiątkowych trafili prosto na murale, czasem (jak np. na kamienicy przy Trakcie św. Wojciecha w Gdańsku-Oruni) przedstawiające ich w estetyce superbohaterskiej bądź – w przypadku wizerunków kobiet – pin-up.

Wielką karierę zrobił wizerunek wilka, który za sprawą wiersza Zbigniewa Herberta Wilki z tomu Rovigo stał się równie rozpoznawalnym symbolem jak powstańcza kotwica. Trzy, cztery lata temu działające w sieci sklepy oferujące dekorowane nim koszulki czy bluzy dało się policzyć na palcach jednej ręki. Obecnie średnio co dwa tygodnie przybywa nowy, a te działające najdłużej zdążyły otworzyć stacjonarne placówki w paru miastach. Poszerzył się też ich asortyment: obecnie wilk szczerzy kły także z kubków, pościeli, bielizny, a nawet z opakowania napoju energetycznego. Wraz z napisem „żołnierze wyklęci” stał się dziś po prostu kolejnym logo, funkcjonującym na podobnej zasadzie jak znane marki odzieży sportowej czy wspomniana saga science-fiction. Płacąc za opatrzone nim produkty, kupujemy nie tyle sam przedmiot, co styl życia: naśladujemy piłkarzy, stajemy po stronie rycerzy jedi przeciwko galaktycznemu imperium czy oddajemy cześć żołnierzom wyklętym.


Res Publica Nowa daje do myślenia, dlatego codziennie odwiedzaj nasz profil na Facebooku i Twitterze.


Nie jest to nowe zjawisko. Na T-shirtach już dekady temu zagościły gwiazdy muzyki, w połowie lat 70. XX w. w USA i Europie Zachodniej lewicująca młodzież eksponowała wizerunek Che Guevary (wrócił on jeszcze w latach 90. jako ikona rodzącego się ruchu alterglobalistycznego). Teraz to powstańcy i partyzanci zajęli miejsca dawnych idoli. Eksponowanie ich podobizn na odzieży i różnego rodzaju gadżetach służy budowaniu więzi społecznych przez możliwą już na pierwszy rzut oka wzajemną identyfikację.

Według badania CBOS-u Świadomość historyczna Polaków z marca ubiegłego roku 75 proc. z nas deklaruje zainteresowanie przeszłością „co najmniej w stopniu średnim”, a co czwarty pytany ocenia je jako duże lub bardzo duże. Autorka raportu z sondażu Marta Bożewicz odnotowuje jego wzrost w porównaniu do badania z 1987 r., ale też towarzyszący mu spadek znajomości istotnych w dziejach Polski dat. Zauważa, że może to być wynikiem dostępności nowych technologii, umożliwiających rezygnację z zapamiętywania faktów, które da się sprawdzić w dowolnej chwili[10].

Moda na historię pozbawiona faktograficznej podstawy może jednak prowadzić do jej banalizacji, a nawet – według badacza najnowszych dziejów Polski Andrzeja Friszkego – do zniekształcenia jej obrazu[11]. Ilu ze wznoszących transparenty z symbolem Narodowych Sił Zbrojnych i podobizną rotmistrza Pileckiego ma świadomość, że był on oficerem Armii Krajowej, a NSZ i AK odwoływały się do odmiennych tradycji politycznych? Jak noszący T-shirt z napisem „Wolność i Niezawisłość 1945–1954” wytłumaczą drugą datę, sugerującą kres działalności „WiN”, podczas gdy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przejął kontrolę nad organizacją po aresztowaniu Łukasza Cieplińskiego „Pługa” 27 listopada 1947 r. i de facto nią kierował (przy nieświadomości jej szeregowych członków) do 1952 r., aż do jej całkowitego rozbicia?

Skrząca się wszystkimi kolorami popkultura ma tendencję do upraszczania, łatwo zapomina, że między czernią i bielą rozciąga się gama szarości. Jest to szczególnie kłopotliwe w przypadku żołnierzy wyklętych, którzy w porównaniu do powstańców warszawskich są bardziej kontrowersyjnym materiałem na bohaterów.

Wagarowicze

Tu odzywa się problem podciągnięcia całej antykomunistycznej partyzantki powojennej pod jeden strychulec. Z jednej strony żołnierzem wyklętym nazywany jest Witold Pilecki, który w 1940 r. dał się aresztować, by przeniknąć do obozu zagłady w Auschwitz, gdzie założył konspiracyjny Związek Organizacji Wojskowej i skąd słał raporty o tym, co się działo za drutami. Z drugiej – mamy Romualda Rajsa „Burego”, który według ustaleń IPN z 2005 r., ponosi odpowiedzialność za zbrodnie na ludności cywilnej na Podlasiu z 1946 r.[12] Obaj zostali uwięzieni, skazani i straceni przez władze Polski Ludowej, obaj stali się bohaterami zbiorowej wyobraźni. Żołnierze wyklęci są dziś m(onol)item, opowieścią, która służy do wyjaśniania rzeczywistości w jednoznaczny sposób. Nie ma w niej miejsca na niuanse.

W odpowiedzi narodził się krytyczny nurt publicystyki historycznej, skupiony na opisywaniu ich zbrodni, oraz nurt prześmiewczy, którego forpocztę stanowi pisarz i felietonista Jaś Kapela – „wiecznie uśmiechnięty waleczny śmieszek, ps. »Bury«”[13]. Jego działania z pogranicza publicystyki i performance’u (np. zgłoszenie na Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Danuty „Inki” Siedzikówny poświęcony pamięci żołnierzy wyklętych kilku wierszy, w tym zawierającego strofę „Nie dla nich latte ze Starbucksa / nowe iPhony, instagramy. / Żadne gendery, książki Marksa, / Tańce z gwiazdami i reklamy”[14]) są w równym stopniu obliczone na wywołanie refleksji, co oburzenia.

Historiografia powojennej antykomunistycznej partyzantki to zatem jeszcze jedno pole, na którym dokonało się pęknięcie polskiego społeczeństwa na dwa obozy, na „kustoszy narodowej niewinności” i „tropicieli narodowej winy”[15]. Pęknięcie jest widoczne nawet na poziomie typografii. Wzięci w cudzysłów „żołnierze wyklęci” sugerują krytyczne podejście autora do budowy mitologii powojennej partyzantki[16], kto natomiast pisze o Żołnierzach Wyklętych (bądź coraz częściej Niezłomnych) wielkimi literami, dokłada do niej cegiełkę[17].

Wysoka temperatura sporu nie służy rzetelnym badaniom. Półki księgarń uginają się pod ciężarem książek sygnowanych odmienianym przez wszystkie przypadki przymiotnikiem „wyklęty”, natomiast wciąż brakuje solidnych, akademickich monografii najważniejszych organizacji powojennej konspiracji. Mimo nośności tematu nie następuje zatem znaczący przyrost wiedzy o zjawisku, pozostaje ona zaledwie nabojem w walce politycznej.

Dziś u władzy znajdują się kustosze narodowej niewinności, którzy umiejętnie zagospodarowali boom pamięciowy i wprowadzili żołnierzy wyklętych en masse do narodowego panteonu. Zgodnie z logiką lubiącego kontrasty mitu można odnieść wrażenie, że „leśni” to jedyni powojenni polscy patrioci, zaś ktokolwiek przykładał rękę do budowy PRL, stanowił przypadek patologiczny[18] lub w najlepszym przypadku popisał się godnym potępienia konformizmem. Nam, żyjącym od ponad 70 lat w niepodległym i od prawie 30 lat w suwerennym państwie, łatwo umyka tragizm tamtego czasu. Tragizm wyborów młodych ludzi zaszczutych przez sterowane z Moskwy państwo oraz – choć niesymetryczny – tragizm wyborów tych, którzy stwierdzili, że to jedyne państwo, jakie im dano. Refleksja, która uniknęłaby narodowej tromtadracji i kpiny, mogłaby stanowić ważną lekcję dojrzałej samoświadomości nas jako narodu i społeczeństwa. My woleliśmy pójść na wagary.

Podzieleni historią i polityką – podzieleni, więc słabi – stoimy wobec nowoczesnych zagrożeń, które jeszcze nie zapukały do naszych drzwi: cyberataków, wojny hybrydowej, terroryzmu. Naszym wzorem już nawet nie są powstańcy warszawscy spod znaku Armii Krajowej. Teraz mamy naśladować żołnierzy wyklętych, partyzantów, którzy „żyli prawem wilka”. To silny wyraz braku wiary rządzących państwem w jego struktury. Zaszczepiony nam, zostanie na długo. Jego skutki jeszcze dłużej.

Tekst pochodzi z najnowszego numeru Res Publiki „Pamięć i bezpieczeństwo” .

Marcin Czajkowski (1986) – historyk i antropolog kultury, autor artykułów popularnonaukowych drukowanych m.in. w miesięczniku „Mówią wieki” i tygodniku „Polityka” 


[1] Jerzy Ślaski, Żołnierze wyklęci, wyd. IV, Warszawa 2012, s. 261.

[2] Marcin Napiórkowski, Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944–2014, Warszawa 2016, s. 334-345.

[3] Zob. np. Grzegorz Wąsowski, „Żołnierze wyklęci”… ale przez kogo? Refleksje w przeddzień święta, „W polityce” [dostęp: 21.08.2017 r.]. Dostępny w Internecie: https://wpolityce.pl/polityka/110368-zolnierze-wykleci-ale-przez-kogo-refleksje-w-przeddzien-swieta-jakosciowa-zmiana-nastapila-dopiero-po-powstaniu-ipn. „Określenie »Żołnierze Wyklęci« zawierało zatem nasze oskarżenie pod adresem elit opiniotwórczych III RP. Oskarżenie o pomijanie przez owe elity, w procesie odbudowy wrażliwości historycznej rodaków, najważniejszego, najbardziej dramatycznego i heroicznego zarazem rozdziału z historii oporu stawianego przez naszych przodków reżimowi komunistycznemu”.

[4] Marcin Kula, Odniesienia do historii jako jeden z wymiarów tożsamości, [w:] idem, O co chodzi w historii?, s. 149.

[5] Rafał Wnuk, Wokół mitu „żołnierzy wyklętych”, „Przegląd Polityczny”, 2016, nr 136, s. 185-186.

[6] Cyt. za: ibidem, s. 186.

[7] „Żołnierze wyklęci” – między historią, popkulturą a polityką, dyskusja Andrzeja Friszkego, Tomasza Łabuszewskiego, Zbigniewa Nosowskiego i Rafała Wnuka, „Więź”, 2016, nr 3, s. 11.

[8] Jerzy Ambroziewicz, Walery Namiotkiewicz, Jan Olszewski, Na spotkanie ludziom z AK, „Po prostu”, 1956, nr 11, cyt. za: Marcin Napiórkowski, op. cit., s. 231.

[9] Powstanie Warszawskie jak „Gwiezdne wojny”. Rozmowa z Marcinem Napiórkowskim, „Mówią wieki”, 2016, nr 9, s. 52.

[10] Świadomość historyczna Polaków, oprac. M. Bożewicz, CBOS, Warszawa 2016 [dostęp: 21.08.2017]. Dostępny w Internecie: http://nck.pl/obserwatorium-kultury/317815-2016-swiadomosc-historyczna-polakow, s. 15.

[11] „Żołnierze wyklęci” – między historią, popkulturą a polityką, op. cit., s. 14.

[12] Informacja o ustaleniach końcowych śledztwa S 28/02/Zi w sprawie pozbawienia życia 79 osób – mieszkańców powiatu Bielsk Podlaski w tym 30 osób tzw. furmanów w lesie koło Puchał Starych, dokonanych w okresie od dnia 29 stycznia 1946r. do dnia 2 lutego 1946 [dostęp: 21.08.2017]. Dostępny w Internecie: http://ipn.gov.pl/pl/dla-mediow/komunikaty/9989,Informacja-o-ustaleniach-koncowych-sledztwa-S-2802Zi-w-sprawie-pozbawienia-zycia.html#page.

[13] Jaś Kapela, Jak nie zostałem żołnierzem wyklętym, „Krytyka Polityczna” [dostęp: 21.08.2017]. Dostępny w Internecie: http://krytykapolityczna.pl/felietony/jas-kapela/jak-nie-zostalem-zolnierzem-wykletym.

[14] Idem, Wiersze o żołnierzach wyklętych, „Krytyka Polityczna” [dostęp: 21.08.2017]. Dostępny w Internecie: http://krytykapolityczna.pl/felietony/jas-kapela/wiersze-o-zolnierzach-wykletych.

[15] By posłużyć się słowami redaktora naczelnego „Więzi”, użytymi już sześć lat temu na określenie stron polskich debat historycznych i przypomnianych w numerze z dyskusją o żołnierzach wyklętych. Zob. Zbigniew Nosowski, Drodzy Państwo!, „Więź”, 2016, nr 3, s. 5.

[16] Zob. np. Rafał Wnuk, op. cit.

[17] Zob. np. Żołnierze Wyklęci w sieci historii. Antologia publicystyki historycznej miesięcznika „wSieci historii” z lat 2014–2017, red. M. Karpowicz, M. Żaryn, J. Żaryn, Warszawa 2017, passim.

[18] Trawestuję tu słowa Zbigniewa Gluzy, piszącego o wykonawcach i ofiarach PRL-owskiej propagandy, „którzy uwierzyli, że jeśli ktoś podnosił rękę na tamten system, z pewnością stanowił przypadek patologiczny”. Zob. Zbigniew Gluza, Od wydawców, [w:] Wyklęci. Podziemie zbrojne 1944–1963, red. M. Markowska, Warszawa 2013.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa