CELIŃSKI: Nie patrzcie tylko na Teatr Powszechny!
Wokół przedstawienia w Teatrze Powszechnym wybuchł spór, który przeżywaliśmy już wiele razy. W jego tle dzieją się jednak rzeczy równie, lub może nawet bardziej istotne
Czy artysta rzeczywiście może więcej? Nawet ten opłacany z naszych podatków? Wraz z „Klątwą” zaprezentowaną na deskach warszawskiego Teatru Powszechnego w polskie spory powróciły pytania o granice wolności twórcy i rolę państwa w ich wytyczaniu. Nie oszukujmy się – żadna nowa odpowiedź nie padanie. Brońmy przestrzeni do autonomii artystów, ale spójrzmy też na to, co zwykle umyka naszej uwadze.
W tle awantury wokół „Klątwy” dzieje się bowiem rzecz równie, a może nawet bardziej istotna. Minister Kultury postanowił bowiem o połowę obciąć wydatki na program „Bardzo Młoda Kultura”, który w całej Polsce ma służyć tworzeniu sieci inicjatyw i organizacji pracujących nad rozwojem kultury w lokalnych społecznościach. Również, a może przede wszystkim, w tych niewielkich, które zmagają się z kulturalnym pustynnieniem. Połowa budżetu to w tym przypadku 2 miliony złotych. To niewiele, mając na uwadze półmiliardowy transfer za kolekcję sztuki książąt Czartoryskich. Tym bardziej, że polityka kulturalna PiSu właśnie na rozwój kultury w małych ośrodkach chciała stawiać. Okazuje się jednak, że rząd woli na tego typu działaniach zaoszczędzić. I niestety, nie daje nawet uzasadnienia. Po prostu pewnego dnia się okazało, że to, co miało być początkiem systemowej odpowiedzi na bolączki gremialnego braku uczestnictwa Polaków w kulturze padło ofiarą bieżącej polityki. Szkoda, że tak samo nie stało się z problemem, na który „Bardzo Młoda Kultura” miała odpowiadać.
Ministerstwo mogło tak zrobić, ponieważ niewiele osób się tym w istocie zainteresuje. Nie ma się co oszukiwać – temat kultury jest dosyć niszową kwestią w Polsce. A połączenie kultury z polityką zyskuje na zainteresowaniu tylko wówczas, gdy można z pasją krzyknąć „politycy wara od kultury” lub przypiąć łatkę dzieła obrazoburczego i nałożyć nań ekskomunikę. Tak jest teraz z „Klątwą”, a wcześniej bywało z „Golgotą Picnic”, „Śmiercią i dziewczyną” czy pracami Nieznalskiej. To oczywiste tematy na newsa, który każdy może z łatwością skomentować. Mielimy więc językami, by w istocie dojść do jednej podstawowej prawdy – albo ktoś uznaje sztukę za wartość samą w sobie, albo jest idiotą, z którym nie warto rozmawiać. I vice versa oczywiście.
Widziałem to podczas czytania fragmentów „Golgoty Picnic” w czerwcu 2014 roku na warszawskim Placu Defilad. Wydarzenie przyciągnęło zarówno zwolenników, jak i przeciwników sztuki Rodrigo Garcii. Stanęli naprzeciw siebie – ci pierwsi rozsiedli się wygodnie na naprędce zorganizowanej widowni, ci drudzy wypełnili przestrzeń za stołem pełniącą rolę sceny. W sposób naturalny więc aktorzy odwrócili się plecami do osób, które w sumie powinny być adresatami sztuki. Jaki jest bowiem sens kulturalnego przekraczania granic, jeżeli przekonuje ona tylko tych, którzy te granice dawno przekroczyli? Z czytania „Golgoty Picnic” zapamiętałem przede wszystkim Tomka Karolaka, który każdą frazę sztuki czytał w taki sposób, by żaden z protestujących nie miał wątpliwości, jak bardzo jest zacofany. Od tych wyedukowanych zbierał za każdym razem serię braw. Na koniec – co prawda przyśpieszony przez interwencję policji – wszyscy rozeszli się w tą samą stronę, z której przyszli. Żaden problem nie został rozwiązany.
Teraz wszystko wskazuje na powtórkę z rozrywki. Pojawiają się informacje o zarzutach prokuratorskich. Zewsząd spływają wyrazy poparcia bądź oburzenia. Jedni politycy atakują, drudzy stają w obronie. Znamy to doskonale. A mimo to wciąż dajemy się wciągnąć w tego typu spory. Gdy zaś przychodzi moment otrzeźwienia, wszystkim się wydaje, że to wszystko przez polityków. Dlatego właśnie organizatorzy protestu #NieOddamyWamKultury! pisali w swoim manifeście „Chcemy pokazać, że ludzi kultury i polityków zawsze powinna oddzielać podwójna ciągła linia. Każda ingerencja polityków w kulturę jest zła i szkodliwa.” Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że to była niezwykle naiwna akcja.
I to nie tylko dlatego, że oddzielnie się podwójną ciągłą linią od polityków bez równoczesnego oddzielenia się od publicznych pieniędzy byłoby przejawem hipokryzji. A tylko w 2014 r. zdecydowaliśmy się przeznaczyć 9,3 mld złotych naszych publicznych pieniędzy na kulturę. To oczywiście nie czyni z polityków mecenasów, mających prawo do decydowania o tym, czy aktor może wystąpić na scenie bez majtek. Istotne jest jednak, aby zdefiniować sobie, gdzie przebiega ta niewidzialna linia oddzielająca polityka odpowiedzialnego za tworzenie warunków do rozwoju kultury od autonomicznego i rzeczywistego twórcy kultury. Wypychanie polityków poza dyskusję nie jest żadnym lekarstwem. Bo trzeba przyznać, że za stan kultury i dyskusji wokół niej odpowiedzialni są przecież sami twórcy i animatorzy kultury. Od ich postawy wiele w kulturze zależy.
Dlatego, o ile obrona Teatru Powszechnego i jego prawa do twórczej autonomii nie zostanie połączona z walką o takie działania, jak „Bardzo Młoda Kultura” to wciąż będziemy tkwili w tym chocholim tańcu, który będzie przyśpieszał zawsze wtedy, gdy ktoś komuś w trosce o uczucia religijne zdejmie obraz ze ściany.