Zaduch życia publicznego

Nie czekam na nowe „exposé” premiera Tuska. Nie uważam ostatniej manifestacji zorganizowanej przez PiS za „happening”. Nie pokładam żadnej nadziei w działaniach Jarosława Gowina. Nie pytanie o „ducha czasu” jest dziś najważniejsze, ale odczuwany powszechnie zaduch […]


Nie czekam na nowe „exposé” premiera Tuska. Nie uważam ostatniej manifestacji zorganizowanej przez PiS za „happening”. Nie pokładam żadnej nadziei w działaniach Jarosława Gowina. Nie pytanie o „ducha czasu” jest dziś najważniejsze, ale odczuwany powszechnie zaduch dławiący polskie życie publiczne.   

CC BY 2.0 by rpcabardo

Nie zgadzam się więc z kilkoma poglądami wyrażonym przez Wojciecha Przybylskiego w komentarzu Duch praw a duch dziejów. To prawda, rząd znajduje się w defensywie, ale nie sądzę, żeby było to spowodowane jakąś zmianą w postępowaniu premiera Tuska. Robi on to, co zawsze, tylko że wszystko wokół się zmienia – powoli, lecz zdecydowanie. Coś, co można by nazwać klimatem, w jakim działa PO. Nie chodzi bynajmniej o kryzys. Stanowi on – z punktu widzenia retoryki politycznej – zbawienne alibi dla złych rządów. Po przejęciu całej władzy w państwie na wszystkich poziomach nie można już wszystkiego tłumaczyć obstrukcją ze strony prezydenta i PiS. Nie ma już  konkurencyjnych ośrodków władzy, ale na szczęście jest kryzys.

Politykę PO wolno zatem nazwać umownie „zarządzaniem kryzysem”, którego realności nikt nie kwestionuje, ale który staje się uniwersalnym wytłumaczeniem wszystkich złych decyzji. Tymczasem jest ich coraz więcej. Dlatego ostatnia manifestacja uliczna PiS-u nie była happeningiem, lecz wyrazem rzeczywistej frustracji. Z tego, rzecz jasna, nie wynika, że wnioski, jakie wyciąga PiS z faktu niewątpliwego wzrostu niezadowolenia, są trafne.

W tej zmieniającej się sytuacji Tusk robi to samo, co zawsze. Usiłuje utrzymać się w roli swego rodzaju arbitra, gwaranta porządku i rozsądku. Tylko że sprawy, których musi bronić, są coraz bardziej beznadziejne lub po prostu jest ich już za dużo. A pewnie też wyczerpują się stosowane dotąd metody ich „rozwiązywania”. Rzecz jasna, niewiele to ma wspólnego z „walecznością” Tuska lub z jego domniemaną energią w tępieniu sitwy z czasów afery hazardowej, o czym pisze Przybylski.

Obawiam się, że i wtedy, i dziś, chodzi wyłącznie o minimalizowanie negatywnych skutków kolejnych afer i skandali. A sądzę, że np. możliwe skutki afery Amber Gold mogą okazać się nieobliczalne. Być może PO liczy też, jak wszystkie polskie partie, na dezorientacją i amnezję wyborców. Takie rachunki w polskiej polityce często się sprawdzają, czego najlepszym dowodem jest przypadek Bartosza Arłukowicza, który wyrobił sobie nazwisko na krytyce PO w komisji hazardowej, po czym wystartował z list tej partii i uzyskał  jeden z najlepszych wyników w kraju. Albo też PO liczy na to, że wystarczy utwierdzać ludzi w przekonaniu, że lepsze jest prawie nic lub cokolwiek, byle nie PiS. Ale wszystko to okazuje się coraz trudniejsze. Klimat się zmienia.

Działaniom premiera Tuska nie można odmówić osobliwej racjonalności. Przecież w żadnej z budzących najwyższe emocje spraw nie chodzi nikomu o wyjaśnienie czegokolwiek, ale o zbicie kapitału politycznego. To, co robi obecnie Tusk, jest więc rozsądne i nazywa się gaszeniem pożarów lub minimalizowaniem strat. I wszystko byłoby w porządku, gdyby Tusk bronił spraw godnych obrony, a nie nowej warstwy biurokracji partyjno-państwowej, która urosła za jego rządów do monstrualnych rozmiarów. I gdybyśmy mieli trochę więcej wiary w to, że istnieje realna różnica między aparatem PO a aparatem państwa. Ile jej jednak zostało po sprawie sędziego Milewskiego?

Zarzucanie braku woli politycznej rządowi PO-PSL – inna ważna teza Przybylskiego – również, niestety, wydaje mi się błędem. Niestety, bo w tej kwestii naprawdę chciałbym się mylić. To, z czym mamy do czynienia w drugiej kadencji tego rządu, to dryf polityczny ogromnej partii władzy, nie scalanej wyraźnym interesem programowym, lecz doraźnymi potrzebami zarządzania krajem (bo już nawet chyba nie rządzenia – co przecież dostrzega Przybylski).

W tej sytuacji minister Gowin pomyślał sobie, że odegra rolę Lecha Kaczyńskiego w rządzie AWS. Zaczął więc publicznie szantażować premiera koniecznością ujawnienia „całej prawdy” w sprawie Amber Gold i w ciągu zaledwie kilku dni okazało się, że złamał prawo (lub „złamał prawo”). Jest oczywiste, że ta informacja nie wyszła z kręgów PiS, tylko PO. Od początku wrogo nastawieni wobec Gowina prawnicy zachęcani – jak sądzę – przez wewnętrzną opozycję wobec Gowina w PO, zaczęli głośno krytykować własnego ministra. Ten, jakby nie mając w tej sytuacji nic mądrzejszego do powiedzenia, wezwał ich, aby się „oczyścili”. Powstał pat, a „wola polityczna” ministra Gowina – która, jak wiadomo, w polskiej polityce sprowadza się do tego, aby przetrwać w niej jak najdłużej – powinna go skłonić do tego, aby już więcej nie wychodził przed szereg. To z grubsza wszystko, co jest w tej sprawie do powiedzenia.

W tych warunkach zachęcanie premiera do wygłoszenia nowego „exposé” – czemu oddaje się Przybylski – wydaje się jałowe. Wynika chyba z przeświadczenia, że PO robi błędy socjotechniczne, a tymczasem problemem są sposoby sprawowania władzy. W idei nowego „exposé” chodzi po prostu o to, żeby dać sobie trochę czasu, podrzucić mediom nowe tematy, w nadziei, że sytuacja się uspokoi. Niewykluczone, że powstanie również konieczność, aby poleciały jakieś głowy. Na przykład – ministra Gowina.

Potrzebny jest winny, ale przecież „winny” jest system sprawowania władzy. Jakikolwiek krok wstecz, próba rzeczywistej naprawy, w obecnej sytuacji będzie tylko zachętą do dalszej dekompozycji obozu władzy. Premier Pawlak już się rozgląda za nowymi możliwościami i na pewno nie zapomniał upokorzenia, jakiego doznał od Tuska przy okazji Elewarru.

„Nie oszukujmy się, dzisiaj w Polsce mało kto wierzy w to, że politycy idą do władzy, do parlamentu, do samorządu po to, aby bezinteresownie służyć Polakom i Polsce. Ten stan rzeczy trzeba i można zmienić. Polacy mogą odzyskać wiarę w to, że jesteśmy tu wszyscy po to, aby im służyć. Chciałbym, abyśmy wrócili do idei prostej, nie wymagającej żadnych nakładów, idei, która jest oczywista i dlatego nikt w Polsce nie rozumie, dlaczego nie jest realizowana. Idei władzy skromnej, pozbawionej zbędnych przywilejów, idei taniego państwa”. Dziś ten fragment exposé premiera Tuska z roku 2007 jest jedną z najbardziej trafnych i druzgocących ocen rządu w roku 2012. PO nigdy nie była tak daleko od tego przesłania jak dziś.

***

Odpowiedź Wojciecha Przybylskiego

Słoń a sprawa polska

Przywoływanie starych sloganów nie ma sensu. Anty-establishmentowy sentyment tęskniący za tanim państwem może być najwyżej paliwem wyborczym partii opozycyjnej. PO to partia władzy i każda inna jej tego zazdrości. Mój zarzut pod jej adresem polega na tym, że zgubiła moc modernizowania kraju. Aparat państwa jest tu narzędziem, niczym indyjski słoń pociągowy. Leniwy, trudno sterowalny, ale potrzebny i zdolny do rzeczy wielkich. Nie pociągnie, jeśli go przymusowo odchudzać albo próbować odciąć z jego cielska zdawałoby się zbyteczny ogon, albo kawałek trąby. Można go natomiast wytresować, a do tego trzeba planu i determinacji. O ich braku pisałem. Exposé będzie istotne, o ile towarzyszyć mu będzie realna wola polityczna.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa