19. grudnia na Białorusi
Aleksandr Fieduta jest gruby. Jest też wesoły i mądry. Aleksandr był członkiem pierwszego rządu Aleksandra Łukaszenki. Potem z niego wystąpił. Wziął udział w filmie Jurija Chaszczawadzkiego z 1996 roku Obyknowiennyj president, napisał głośną biografię Łukaszenki. […]
Aleksandr Fieduta jest gruby. Jest też wesoły i mądry. Aleksandr był członkiem pierwszego rządu Aleksandra Łukaszenki. Potem z niego wystąpił. Wziął udział w filmie Jurija Chaszczawadzkiego z 1996 roku Obyknowiennyj president, napisał głośną biografię Łukaszenki. Aleksandr Feduta żyje, a generał Juryj Zacharenka, który tak jak on opuścił Łukaszenkę i wypowiadał się w Obyknowiennym presidencie – nie żyje. A w każdym razie zaginął bez wieści w 1999 roku. To ofiara systemu. Teraz i Aleksandr jest ofiarą systemu, został zaaresztowany, w nocy z 19 na 20 grudnia przyszli po niego do mieszkania.
Przyjaciel spytał mnie – co chcesz napisać, skoro jeszcze nic nie wiadomo? Trzeba poczekać. Tylko ile mamy czekać? Aż rząd ogłosi wyroki – a niezależne media twierdzą, że zrobi to za jakiś tydzień – i dowiemy się, kiedy wypuszczą aresztowanych? Parę miesięcy, żeby zobaczyć, czy będą dalsze wystąpienia i dalsze zatrzymania? Albo kilka lat, by móc napisać, że był to – w co wierzę – początek końca autorytarnego reżimu na Białorusi? A może warto napisać właśnie teraz, właśnie o tym – jak się myśli i co czuje, gdy nic jeszcze nie wiadomo. Ale mój przyjaciel miał w gruncie rzeczy rację – w końcu poproszono mnie o rzeczowy, antropologiczny komentarz. A rzeczowe, antropologiczne komentarze wymagają dystansu. A dystans wymaga czasu. Więc będzie to raczej fragment dziennika terenowego.
Trudno też nie myśleć przez pryzmat własnej historii, dlatego cały czas nasuwają mi się sceny z polskich protestów, fragmenty piosenek Kaczmarskiego i Jana Kelusa, polski folklor polityczny. I to niewątpliwie jest ważną składową empatii, którą odczuwa wielu Polaków – żeby współodczuwać z Obcym, trzeba odnaleźć w nim cząstkę siebie. Ale jest to też mylące, gdy oczekuje się od Obcego, że będzie dokładnie taki, jak my, gdy absolutyzuje się swoje doświadczenie i uznaje własne reakcje za wzorcowe. Rodzi to pytania, czemu na Białorusi nie powstaje masowy ruch na skalę Solidarności, skoro powstał w Polsce, czym jest te kilkadziesiąt tysięcy wobec milionowych wystąpień, które miały miejsce przed laty w Polsce. Ale Polska i Białoruś to jednak inne narody, inne społeczeństwa, uformowała nas inna historia. My mamy swoją drogę, a Białorusini swoją – podobne, ale nie identyczne. Nie ma sensu budować porównań prowadzących do oceniania czy krytykowania. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi na ulicach Mińska w grudniu 2010 roku znaczy bardzo dużo. I już.
W Obyknawiennym prezidencie Aleksandr mówi o strachu – o strachu działaczy systemu, strachu, który on sam przeżywał, strachu przed otwarciem gazety, włączeniem telewizora, przed głosem społeczeństwa. Nie mówi o drugiej stronie – o strachu zwykłych ludzi przed wyrzuceniem z pracy, obniżką pensji i podwyżką cen, przed urzędowymi kłopotami, donoszącym sąsiadem, strachu na widok milicjanta, żołnierza, celnika, człowieka w mundurze. „Taką już mamy ciężką robotę – wszyscy wszystkich musimy się bać”, śpiewa NRM. I konkluduje: „Chowaj się w ziemniaki… A stulecia przepływają nad tobą niby chmury”.
I tak to jest – wszyscy się boją. Ale 19 grudnia, zamiast znowu schować się w bruzdę na ziemniaczanym polu, kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyszło na ulice Mińska. Jeden z uczestników wiecu pisze w internetowym komentarzu: „Każdy z nas jest inny – jeden odważny, drugi strachliwy, jeden zuchwały, inny zastraszony. Ale byliśmy razem”. Bali się, ale nie dali się zastraszyć. Nie przestraszyli się, nie siedzieli w domu dłubiąc w nosie. Wyszli. I stali. Powiedzieli – NIE. I już – system zaczął pękać. A władza się wystraszyła. Świadczy o tym agresywna reakcja na wystąpienia 19 grudnia – odczytuję w tym nie tyle manifestację siły, co objaw słabości i bezradności.
Czasem na ulicach miast pojawia się tłum. Zbieranina różnych ludzi, połączonych jakąś wspólną myślą, wspólną ideą. To nie uporządkowany pochód pierwszomajowy czy na rocznicę rewolucji październikowej, przygotowany wcześniej, wyreżyserowany, wyrażający w widowiskowy sposób hierarchię społeczną. To wspólnota, w której wszyscy są równi, świąteczna communitas. Takie reakcje związane są z silnymi emocjami społecznymi – radością, gniewem, buntem, euforią. Dobrze opisuje to legenda – nieprawdziwa, ale wymowna – według której pierwsze uliczne świętowanie Sylwestra miało miejsce za pontyfikatu Sylwestra II, kiedy to w nocy 31 grudnia 999 roku tłum wyszedł na ulice Rzymu uradowany, że mimo przepowiedni świat się nie skończył. Bez względu na to, czy na ulicę sprowadził ich gniew, bunt czy euforia, uczestnictwo w takim wydarzeniu zmienia ludzi. Tłum można rozpędzić, ale poczucie wspólnoty i obraz tysięcy ludzi pozostają w pamięci. I kolejne osoby odważają się podnieść z ziemniaczanej bruzdy, w którą spychał je system. I nie ma już powrotu do tego, co było.
Tak, to co czuję teraz, kiedy jeszcze nie wiem, co będzie, to radość, że wyszli, duma – absurdalna, bo żadnej w tym mojej zasługi, ale jednak i duma, to nadzieja, że się zmieni, że „mury runą”, że to „wind od change”, bo „razom nas bohato”, a „Mińsk – Warszawa, wspólna sprawa”. Ale jest też ból i współczucie na widok bitych ludzi, lęk o aresztowanych. I przymus, żeby wciąż na nowo wyszukiwać w Internecie list zatrzymanych – nie po to, by sprawdzić, kto na nich jest, ale po to, żeby je jeszcze raz odczytać.
W starożytnym Egipcie jednym z warunków czyjejś nieśmiertelności było to, by imię danej osoby wypowiadano po jej śmierci. Stąd między innymi kucie imion zmarłych na ścianach grobowców, stąd też skuwanie tych imion przez zawistnych krewnych. A i faraona Echnatona przeciwnicy polityczni skazali na usunięcie z kart historii, na wymazanie z nich jego imienia. To też próbują robić reżimy ze swymi wrogami – odebrać im głos, zakazać publikacji, usunąć ze zdjęć, wykreślić ich nazwiska cenzorskim ołówkiem, zabronić wymieniania imion. Skazać na zapomnienie, metaforyczne i realne. Dlatego ważne, by wymieniać dziś imiona i nazwiska aresztowanych na Białorusi, sprawić, że będzie o nich głośno, przekrzyczeć zagłuszaczki systemu. W imionach tkwi moc.
Ale nie popadajmy w przesadne antropologizowanie – trzeba publikować listy aresztowanych, monitorować ich los przede wszystkim po to, by władze Białorusi nie czuły się bezkarne. I żeby Białorusini nie śpiewali później, jak kiedyś po wydarzeniach na Wybrzeżu Polacy: „Świat się dowiedział, nic nie powiedział, Janek Wiśniewski padł”. I żeby nie było więcej zaginionych, jak generał Zacharenka, którego los jest nieznany. Więc podpisujmy petycje, piszmy w Internecie, powtarzajmy głośno – tak głośno, żeby usłyszeli nas w Mińsku, żeby nasz głos dotarł za mury więzienia i do pałacu prezydenckiego: Uładzimir Niaklajeu, Andrej Sannikau, Rygor Kastusiou, Aleś Michalewicz, Wital Rymaszeuski, Mikoła Statkiewicz, Zmicier Wuss, Irina Chalip, Natalia Radzina, Aleksandr Atroszczenkau, Pawał Siawieryniec, Zmicier Bandarenka, Anatol Labiedźka, Nastazja Palażanka, Andrej Dzmitrieu, Aleksandr Klaskouski, Uładzimir Kobiec, Aleksandr Fieduta, Aleksandr Arestowicz, Zmicier Daszkiewicz, Eduard Lobau, Dzianis Lazar.
I jeszcze na koniec: jedno z pierwszych białoruskich wydawnictw, założone po Ukazie Tolerancyjnym z 1906 roku, nazywało się Zajrzy słonko i w nasze okienko. Od kilku dni, od przesilenia, dzień jest coraz dłuższy, przybywa słońca. Także na Białorusi.