Wiosna filmów

W tym roku Lato Filmów przemianowało się na Wiosnę Filmów. Na początku festiwalu 7 kwietnia wszystko wskazywało na to, że jeszcze adekwatniejsza byłaby może nazwa Zima Filmów, ale szczęśliwie na ostatnie pokazy prezentowane tydzień później […]


W tym roku Lato Filmów przemianowało się na Wiosnę Filmów. Na początku festiwalu 7 kwietnia wszystko wskazywało na to, że jeszcze adekwatniejsza byłaby może nazwa Zima Filmów, ale szczęśliwie na ostatnie pokazy prezentowane tydzień później zmierzaliśmy już w asyście słońca. Jak widać dziś za oknami, zaklinanie rzeczywistości podziałało.

Festiwal Lato Filmów od początków swojego istnienia miał scenariuszowe nachylenie. Od 1995 roku, wówczas jeszcze w Kazimierzu nad Wisłą, celebrowano nawet sympatyczny zwyczaj przyznawania nagród najlepszym polskim scenarzystom. Pokłosiem tego jest  wpleciono w strukturę festiwalu Strefa Scenarzysty, swego rodzaju alternatywny program dla „licealistów i profesjonalistów”, niedostępny jednak publiczności festiwalu oraz konkurs filmów krótkometrażowych, które oceniano właśnie pod kątem scenariusza. Może wskutek tułaczki, może wskutek dziejowej konieczności, nowe wcielenie festiwalu w Kinie Praha miało zatem inny – mniej kinofilski, bardziej popularyzatorski charakter. Co, wbrew intuicji, nie oznacza jeszcze niczego złego.

Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć misję edukacyjną pozostałych festiwali, które sprzedają boleśnie drogie bilety. Tutaj pozytywnie zadziałała zarówno nietypowa lokalizacja (Praga Północ – wciąż nieco zapóźniona pod względem konsumpcji kultury, dostępna jednak dla Lewobrzeżnych, bo dobrze skomunikowana), jak i przystępne ceny biletów (7 złotych na każdy seans) oraz pomysł na pokazywanie krótkich metraży w sąsiadującej z kinem knajpie Bazar. Przed salami kinowymi było tak tłoczno, jak bywa przed dobrymi koncertami. I choć stało się tak po części ze względu na u potknięcia organizatorów (nieterminowe rozpoczynanie i kończenie seansów, problemy z projektorem lub napisami), trzeba przyznać, że taki ścisk – poza obawami o życie ew. dostępność miejsc siedzących – daje też specyficzne poczucie wspólnoty.

Program festiwalu był nieco chaotyczny. Przede wszystkim pod względem temporalnym – obok filmów, na których polską premierę trzeba będzie jeszcze długo poczekać, pokazywano także takie, które dawno temu zniknęły z afiszy. Uporządkowano je w bloki, biorąc pod uwagę kryteria zewnętrzne (nagrody na światowych festiwalach), nie zaś wewnętrzne. Organizatorzy festiwalu nie kryli zresztą, że jednym z głównych celów Festiwalu Wiosna Filmów jest przedstawienie publiczności w Polsce tych filmów, które zdobyły laury na międzynarodowych festiwalach, a zapewne nie trafią do dystrybucji w Polsce. Trudno było znaleźć wspólny łącznik pomiędzy filmami zamieszczonymi w poszczególnych blokach. Chyba, że ktoś potrafi prześledzić, co łączy filmy z bloku Zwycięzcy międzynarodowych festiwali, choćby Dla Ellen (Najlepszy Amerykański Film Niezależny według publiczności w Tallinie!) i Hannę Arendt (laureat festiwalu w Valladolid). Ja nie umiem. Kolejne bloki to: Polskie kino na świecie, Scenariusze wyróżnione na festiwalach, Najlepsi reżyserzy światowych festiwali, Nagrody FIPRESCI, Faworyci Publiczności, Wybitne kreacje aktorskie oraz – gdy już mniej enigmatycznie być nie może – Festiwalowe Odkrycia. Trzeba więc potraktować ten program jako bezprogramowy i po prostu ucieszyć się, że ktoś dołożył tylu starań, byśmy mogli obejrzeć filmy, których nigdzie indziej w Polsce nie zobaczymy (legalnie).

Mogłabym wprawdzie namawiać do złego i zachęcać do obejrzenia pewnych pozycji z programu festiwalu innymi metodami, ale z większym pożytkiem będzie chyba, gdy po prostu wymienię kilka tytułów, których warto wypatrywać w zapowiedziach repertuarów kin.

Madryt 1987 (Madrid 1987), Hiszpania 2011, reż. David Trueba, dramat, premiera 10 maja
Można było ten film zepsuć na sto sposobów – bo przecież nie powinno się obnażać bohaterów poprzez dosłowne ich rozebranie, nie powinno się pokazywać uwięzienia w formie poprzez literalne zatrzaśnięcie w łazience, a konfliktu pokoleń przez konfrontację młodej studentki ze starym dziennikarzem. A jednak się broni. Minimalistyczny w formie, rozbuchany w treści, głównie wyrażanej wprost, w języku, choć dla wielbicieli kontrowersyjnej erotyki przyprószony odrobiną innego rodzaju rozbuchania.

Parada (La Parade), Chorwacja/Serbia/Słowenia 2011, reż. Srdjan Dragojevic, komediodramat, premiera 13 czerwca
Geje w Serbii mogliby mieć podobnie ciężkie życie jak w Polsce, gdyby nie stale aktualny temat wojny i militaryzacji oraz bałkańskie poczucie humoru. Film opowiada o skomplikowanych przygotowaniach dwóch głównych bohaterów do marszu równości w Belgradzie w sposób, który przekonał do siebie publiczność na całym świecie.

Od czwartku do niedzieli (De Jueves a domingo), Chile/Holandia 2012, reż. Dominga Sotomayor Castillo, dramat, premiera 10 maja
Nie ma nic bardziej rozwojowego dla umysłu niż konfrontacja ze sztuką, która nie zachęca, nie przekonuje, tylko zmusza nas do zmiany perspektywy – widzenia, obserwacji, interpretacji. W tym filmie zobaczymy tylko to, co mogłaby zobaczyć dojrzewająca dziewczynka, jadąca ze swoimi rodzicami, stojącymi u progu rozwodu, na z pozoru niewinną wycieczkę. A i tak czasami zobaczymy za dużo. Porywający wizualnie i dźwiękowo, rozrywający emocjonalnie. Plus najlepsza surrealistyczna scena roku, z gatunku „Bestii z Południowych krain”, ale dużo mroczniejsza. Must see.

Dla Ellen (For Ellen), USA 2012, reż. So Yong Kim, dramat, premiera 17 maja
Problem nienowy i niemający zamiaru się zestarzeć – rozpad rodziny. Nieomal „naturalnym” skutkiem rozwodu jest dziś zatrzymanie dzieci przy matce i drastyczne ograniczenie roli ojca. Niektórym bywa to na rękę. Mogłoby być zwłaszcza młodziutkiemu Joby’emu, który ma przed sobą obiecującą karierę muzyka rockowego. Tu – jak nigdzie indziej – nie ma miejsca na pieluchy. Tymczasem jednak groźba utraty Ellen staje się dla Joby’ego impulsem szczególnie motywującym do walki. Zimny krajobraz, pełen beznadziei, kontra wielka, rozczulająca miłość ojcowska.

Dom na weekend (Was bleibt), Niemcy 2012, reż. Hans-Christian Schmid, dramat, premiera 21 czerwca
Jest coś bardzo dziwnego w tym filmie, przerażająco dziwnego, jeśli wpadniecie na trop, co to jest, proszę o pilny kontakt, bo nie daje mi to spać do dzisiaj. Schemat narracyjny jest prosty: coś, co wydaje się sielanką, przy bliższym przyjrzeniu zdradza rysy, pod rysami zaś kryją się zgniłe rany. W sterylnych, nowoczesnych wnętrzach jak z katalogu dla Młodziaków rozgrywają się międzyludzkie dramaty, choć bardziej chyba profesjonalne niż ludzkie. Jedyne ciepło w tym domu to ciepło kominka, ale też za szybą, więc nie wiadomo, czy prawdziwe. Ale nie o tym. A o czym? O granicy pomiędzy zdrowiem psychicznym a chorobą, o tym, ile jesteśmy zdolni poświęcić, żeby utrzymać drogą nam osobę „na powierzchni”, czy „powierzchnia” jest coś warta i czy w ogóle cokolwiek warto.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa