SMOLEŃ: Granice w sercu republiki

Oblicze migranta – przeprawiającego się przez Morze Śródziemne, maszerującego przez Bałkany, koczującego pod Calais – staje się symbolem wykluczenia leżącego u podstaw współczesnej republiki


To nie przejściowy kryzys ani nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Oblicze migranta – przeprawiającego się przez Morze Śródziemne, maszerującego przez Bałkany, koczującego pod Calais – staje się symbolem wykluczenia leżącego u wypartych fundamentów współczesnej republiki. W epoce globalnych przepływów kapitału i towarów fizyczne granice nie tracą bowiem na znaczeniu: miejsce i status pobytu ma bezpośrednie przełożenie na dostęp do materialnej pomocy, cywilizowanego rynku pracy, ale także instytucji zapewniających poszanowanie elementarnych praw człowieka. Europa, Stany Zjednoczone czy Australia prowadzą aktywną politykę mającą na celu utrzymanie fal imigracji poza swoimi granicami, jednocześnie odpowiadając, w różnym stopniu, za kryzysy leżące u ich źródeł. Globalne zmiany klimatu wyznaczają jednak moment, w którym nasze praktyki w stosunku do „Zewnętrza” muszą ulec transformacji – w przeciwnym razie czekająca nas brutalizacja polityki wykluczenia podważy wszelkie humanitarne osiągnięcia, którymi szczyci się nasza cywilizacja.


Tekst pochodzi z numeru 1/2016 Res Publiki Nowej, „Przemoc. Rewers Republiki”. Do kupienia w naszej internetowej księgarni.

2-15-T-cov-wer

Nieobywatele u bram

Niedola ludzi pozbawionych praw nie polega na tym, że są pozbawieni prawa do życia, wolności, dążenia do szczęścia lub równości wobec prawa i wolności poglądów, gdyż te formuły zostały wymyślone w celu rozwiązania problemów w obrębie określonych społeczności, lecz na tym, że już w ogóle nie należą do żadnej społeczności[1].

– pisała w Korzeniach totalitaryzmu Hannah Arendt, odnosząc się do kondycji bezpaństwowca, o którego nie upomni się żadna wspólnota polityczna. Dziś brzemię nieprzynależności obciąża uciekinierów z państw upadłych i ogarniętych konfliktami: dopiero na końcu długiej, geograficznej i proceduralnej drogi niektórzy z nich uzyskają protezę obywatelstwa w postaci statusu uchodźcy, co zależne jest też od stosunkowo arbitralnej oceny politycznej sytuacji w ich macierzystym kraju.

Warto przypomnieć fakt, z którego nie zdaje sobie sprawy wielu Europejczyków – zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej linia lotnicza lub operator promu ponosi koszt deportacji pasażerów nieposiadających odpowiednich dokumentów. Mimo że kara nie obejmuje uchodźców chronionych na mocy Konwencji Genewskiej, firmy nie są przecież w stanie sprawdzić takiego statusu i w konsekwencji odmawiają transportu. W ten sposób uciekinierzy wpychani są w ramiona przemytników i narażani na wysokie koszty, ryzyko oszustwa, niepowodzenia czy śmierci na morzu. Uchodźcy zaczynają życie w Europie od nielegalnego przekroczenia granicy, swoistego obrzędu inicjacji, zapowiadającego ich przyszły, chwiejny status na obrzeżach prawa i społeczeństwa. Jak pisała Arendt, „najlepszym kryterium, na podstawie którego można stwierdzić, czy ktoś został zmuszony do znalezienia się poza prawem, jest pytanie, czy odniósłby korzyść przez popełnienie przestępstwa”[2].

Co jednak sprawia, że taki stan rzeczy może się utrzymywać? Większość europejskich państw zgadza się przecież na (ograniczoną) relokację uchodźców przebywających już na terytorium UE i gotowa jest by ponieść niemałe koszty tego procesu. Zmuszanie setek tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci do ryzykowania życia i zdrowia podczas przeprawy pontonem jest bezsensownym okrucieństwem, o ekonomicznej nieefektywności nie wspominając. Prawda jest jednak jeszcze bardziej bolesna: utrudnienie podróży nie jest wynikiem urzędniczego przeoczenia, a konsekwentną polityką mającą na celu ograniczenie fali przyszłych uciekinierów, w tym także i uchodźców. Sztormy Morza Śródziemnego odgrywają więc podobną rolę, co zwieńczone drutem kolczastym zapory wokół hiszpańskich enklaw na północnym wybrzeżu Afryki czy duńskie regulacje dotyczące konfiskaty majątku przybyszów: mają zniechęcać nieobywateli do prób wniknięcia do najzamożniejszych społeczności globu.

Ekologia nierówności

Europa jest w stanie przyjąć i milion przybyszów, nie może sobie jednak pozwolić na pełne otwarcie granic, ponieważ kontrola przepływów ludności stanowi fundament światowego porządku opartego na głęboko niesymetrycznych relacjach. „Zewnętrze” od wieków stanowi źródło surowców i taniej siły roboczej, w wielu przypadkach jest także rynkiem zbytu dla centrum importującego rozwój gospodarczy i eksportującego jego koszty. Współcześnie nierówne przepływy dotyczą coraz częściej kwestii ekologicznych: niemała część zanieczyszczeń powstałych przy produkcji dóbr konsumowanych w zamożnych państwach Europy czy Ameryki Północnej spływa rzekami Indii lub zatruwa powietrze Chin, a gdy Polska z satysfakcją odnotowuje wzrost zalesionej powierzchni, w Ameryce Południowej czy Azji Południowo-Wschodniej wycina się wielokrotnie większe połacie tropikalnej puszczy.

Bezprecedensowym zagrożeniem są jednak antropogeniczne, globalne zmiany klimatu: rok 2015 był kolejnym rekordowo gorącym w historii pomiarów. Naukowcy cały czas pogłębiają naszą wiedzę o przyczynach problemu i jego konsekwencjach. Według Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu[3] w kolejnych dekadach będziemy świadkami natężonych klęsk żywiołowych: tajfunów, burz, susz, fal upałów czy pożarów, niektórym regionom grozi załamanie dzikich i rolniczych ekosystemów, rozszerzyć się może zasięg tropikalnych chorób. Podniesie się poziom mórz, a wzrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze przełoży się na zakwaszenie oceanów, co postawi pod znakiem zapytania przetrwanie ekosystemów, i tak przeciążonych rybołówstwem. Po wielu latach opóźnienia świadomość stojącego przed ludzkością wyzwania zdobyła wreszcie przyczółek w debacie publicznej.


O mecenacie idei i filantropii w Polsce – nowy numer Res Publiki Nowej, „Złodzieje i filantropi”. Do zamówienia już teraz w naszej księgarni https://publica.pl/filantropia

2-15-TW-cov

A jednak koncepcja antropocenu – nowej epoki w dziejach Ziemi, kształtowanej przez ludzkość – może ukryć to, jak bardzo rozwój sytuacji ugruntowany jest w istniejących stosunkach społecznych[4], a przede wszystkim, jak nierówno rozłożona jest odpowiedzialność za kryzys klimatyczny i jego konsekwencje. Konsumpcja w krajach zamożnej Północy opłacana jest lokalną i „wyeksportowaną” emisją gazów cieplarnianych: biedniejsza Polska pozostaje w tyle nie tylko w stosunku do USA, ale także wrażliwych ekologicznie społeczeństw Niemiec czy Szwecji. Do zmian klimatu w niewielkim stopniu przyczyniają się najbiedniejsze społeczności, ale to właśnie niektóre z nich – np. mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej – szczególnie narażone są na susze czy globalny wzrost cen żywności. Choć oczywiście jednoczynnikowe tłumaczenie złożonych procesów społecznych nigdy nie jest wyczerpujące, to bez wątpienia można powiedzieć, że warunki atmosferyczne w dłuższej perspektywie wpływają na wydarzenia gospodarcze i polityczne. Głód, brak dostępu do wody, kryzys rolnictwa – dodatkowe napięcia w osłabionych już państwach mogą doprowadzać do kolejnych konfliktów, wojen domowych, a w efekcie – nowych procesów migracyjnych. Część badaczy już wskazuje na klimatyczne uwikłanie wojny domowej w Syrii[5], a to dopiero początek: nawet przy optymistycznych wariantach redukcji emisji dwutlenku węgla, zakładających przezwyciężenie narodowych interesów, temperatura na Ziemi będzie się podnosić jeszcze przez większość XXI wieku.

Globalne zmiany klimatu jako symbol międzynarodowej, „powolnej” przemocy – to odwrócenie typowych wyobrażeń, nawiązujących czy to do kolonialnej przeszłości, czy do głośnych interwencji wojskowych lub zamachów stanu[6]. Przemoc wyrządzana przez nasze społeczeństwa nie ma charakteru okazjonalnego czy wyjątkowego – jest zasadniczą cechą światowych stosunków polityczno-gospodarczych. Nawet konsekwentny izolacjonizm, powstrzymanie się od wojen, politycznych ingerencji czy traktatów handlowych nie zatrzyma przecież wytwarzanych przez kraj zanieczyszczeń w jego granicach.

Ta sama maszyna, która produkuje względny dostatek zachodnich społeczeństw, podkopuje wysiłki populacji pragnących wyrwać się ze skrajnego ubóstwa. Półprzepuszczalne granice, pozwalające na swobodny przepływ kapitału i niektórych towarów, ale nie ludności ani prawa, stanowią niezbędny instrument, za pomocą którego republika zapewnia swoim obywatelom dostatek, wyrzucając na zewnątrz możliwie dużą część niechcianych konsekwencji procesów społecznych, ekonomicznych i politycznych. Dotyczy to również zamożnych państw socjaldemokratycznych, w których dzięki polityce społecznej obywatele rzeczywiście mogą w daleko posuniętym stopniu realizować formalne wolności i uprawnienia: poruszające listopadowe wystąpienie wicepremier Szwecji Åsy Romson, ze łzami w oczach informującej o ograniczeniu otwartej polityki migracyjnej, to moment, w którym manifestuje się związek pomiędzy państwem dobrobytu i jego granicami. Porzucenie nacjonalistycznej mitologii i ksenofobicznego uprzedzenia stawia nas oko w oko z nagim faktem skandalicznego wykluczenia nieobywatelskiego życia przez współczesne państwo, rozbijając w puch wysokie mniemanie, jakie mamy o moralnej i humanitarnej przewadze naszego systemu politycznego.

Prawda granic

Nie możemy przewidzieć przyszłości. Jako społeczeństwa Zachodu zrobiliśmy jednak wiele, by rysowała się ona w ciemnych barwach. Utrzymanie w bezpiecznym dystansie konsekwencji naszego modelu rozwoju gospodarczego wymagać będzie coraz radykalniejszych barier: jeżeli teraz UE kojarzy się jej obywatelom przede wszystkim z dofinansowywaniem inwestycji infrastrukturalnych, to kolejne pokolenia mogą myśleć o niej już przede wszystkim przez pryzmat przedstawionego w grudniu 2015 roku programu Europejskiej Straży Granicznej i Przybrzeżnej – o ile oczywiście bieżący kryzys nie doprowadzi do redukcji integracji w imię narodowych systemów bezpieczeństwa.

Pytanie o przynależność ludzkiego życia i eksternalizację negatywnych konsekwencji czy, innymi słowy, pytanie o zewnętrzność powinno znaleźć się w centrum politycznych dyskusji. Dobra wola, moralne odrzucenie rasizmu czy niemrawa polityka klimatyczna nie wystarczą, jeżeli nie zrozumiemy zależności pomiędzy kapitalistyczną gospodarką nieskończonego rozwoju, globalnym ociepleniem (reprezentującym całe spektrum kryzysów) i funkcją granic. Systemu opartego na wykluczeniu nie da się w dłuższej perspektywie uratować: bariery zawsze pozostaną nieszczelne, a także i Zachód zakosztuje w końcu skutków klimatycznej zapaści. Jednakże w czasach, gdy nawet stara socjaldemokratyczna polityka wewnątrznarodowej solidarności wydaje się nierealistycznym radykalizmem, niezbędna transformacja teorii i praktyki zachodniego modelu państwa wydaje się mało prawdopodobna. Ponure potwierdzenie znajdujemy w słowach czołowych polskich polityków, nazywających dekarbonizację „antypaństwową herezją”, opowiadających o polskim „gazie życia” czy deklarujących finansowe wsparcie, byle tylko zatrzymać uchodźców poza naszymi granicami. Co jednak jeszcze gorsze, te niezdarne wypowiedzi często wprost komunikują to, czego nie wypada powiedzieć eleganckim, zachodnim politykom – swoistą prawdę na temat kondycji liberalnej republiki.

Fot. Kurdyjscy uchodźcy z Iraku, 1981 r. | Wikimedia Commons


[1] Hannah Arendt, Korzenie totalitaryzmu, t. I, przeł. D. Grinberg, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008, s. 411.

[2] Ibidem, s. 399.

[3] Climate Change 2014: Synthesis Report. Contribution of Working Groups I, II and III to the Fifth Assessment Report of the Intergovernmental Panel on Climate Change, R.K. Pachauri i L.A. Meyer (red.), IPCC, Geneva 2014.

[4] Naomi Klein, This Changes Everything: Capitalism vs. the Climate, Simon & Schuster, New York 2014.

[5] C. P. Kelley, S. Mohtadi, M. A. Cane, R. Seager, Y. Kushnir, Climate change in the Fertile Crescent and implications of the recent Syrian drought, „Proceedings of the National Academy of Sciences of the United States of America”, nr 112(11), s. 3241–3246.

[6] Rob Nixon, Slow Violence and the Environmentalism of the Poor, Harvard University Press, Cambridge 2011.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa