Filozof z żurnala

Moda kreuje w takim samym stopniu długość spódniczki, co przekonania i poczytnych pisarzy. Jednak to nie fasony i poglądy tworzą modę, ale sposób jej rozpowszechniania


Historyka idei, podobnie zresztą jak każdego innego obserwatora życia umysłowego, uderza to, że od czasu do czasu (a im bliżej współczesności, tym częściej) następuje nagła zmiana sposobu myślenia i odczuwania, języka opisu świata i kategorii, za których pomocą usiłuje się go przynajmniej pozornie uporządkować. Ktokolwiek pożył świadomie czas jakiś, wie z własnego doświadczenia, że raz po raz przychodzi moment, w którym albo przestaje się cokolwiek rozumieć, albo trzeba włożyć niejaki wysiłek w naukę czytania w nowym – w mniejszym lub większym stopniu – języku.

Bardziej lub mniej nieoczekiwanie wciąż dochodzi nieomal z dnia na dzień do porzucenia stosowanych dotychczas „paradygmatów” (jak mówi się uczenie od momentu ukazania Struktury rewolucji naukowych Thomasa Kuhna) „przewartościowania wartości” i tak dalej, w wyniku czego wczorajsi pionierzy stają się epigonami, a obstawanie przy niedawnych oczywistościach wydaje się wielu ludziom niezrozumiałe i śmieszne – w każdym razie tak długo, jak długo nie zostaną przedstawione w unowocześnionej frazeologii.  I czasem nie mieści się im w głowie, że dopiero co to czy owo mogło się podobać lub nawet wydawać się bezwzględnie najlepsze. Nie jest pewne, czy mamy do czynienia z postępem, nie ulega wszelako wątpliwości, iż żyjemy pod panowaniem nieustającej zmiany.

Dorys, Benedykt Jerzy (1901-1990) [Portret Anieli Federowicz?], c. 1937 / PolonaBenedykt Jerzy Dorys, Portret Anieli Federowicz, c. 1937 / Polona

Czasem chodzi o zmianę na skalę, by tak rzec, ogólnospołeczną, kiedy indziej dotknięte nią zostają stosunkowo niewielkie dziedziny i środowiska, które przechodzą, dajmy na to od egzystencjalizmu do strukturalizmu, od poststrukturalizmu do postpoststrukturalizmu i tak dalej. Były struktury, nie ma struktur, jest dekonstrukcja, nie będzie dekonstrukcji i tak dalej.  Czasem w grę wchodzi zmiana zaiste epokowa, czasem taka, o której po kilku latach nikt już nie pamięta, chociaż wtedy, gdy dochodziła do skutku, wyglądała na brzemienny w konsekwencje przełom. Tak czy inaczej zjawisko jest bardzo ciekawe i dla badaczy kultury bardzo ważne.

Daje się ono tłumaczyć na kilka sposobów. Po pierwsze, można utrzymać, że inaczej być nie może, albowiem rzeczywistość  jest nieskończenie zmienna i dostarcza coraz to nowych wyzwań, w związku z czym musimy chcąc nie chcąc starać się, aby za nią nadążyć, wystrzegając się wszelkich anachronizmów. Po drugie, można twierdzić, że wciąż odkrywamy w tej samej rzeczywistości coś nowego, czego wczoraj nie umieliśmy sobie wyobrazić, odsłaniamy coraz  to nowe jej aspekty i niejedno takie odkrycie wymaga od nas  jakiejś zmiany stosunku do świata lub przynajmniej języka jego opisu, a od czasu do czasu zgoła zasadniczej rewizji całego światopoglądu. Po trzecie, można sądzić, że oto wynajdujemy coraz to lepsze metody, dzięki czemu coraz to pełniej poznajemy swój świat i skuteczniej w nim działamy, porzucając jednocześnie dotychczasowe wyobrażenia i złudzenia. Po czwarte wreszcie, można za przykładem badaczy dziejów ideologii dowodzić, iż wszystko sprowadza się ostatecznie do tego, że patrzymy na świat przez coraz to inne okulary, choć nie zdajemy sobie na ogół sprawy, że jakiekolwiek nosimy.

Kalejdoskop poglądów i nastrojów

Każde z tych wyjaśnień bywa w jakichś granicach prawdziwe, nie wydaje się jednak, aby którykolwiek z nich z osobna lub nawet wszystkie razem tłumaczyły zadowalająco kalejdoskopową zmienność poglądów i nastrojów, o której mowa. Wszystkie te wyjaśnienia z wyjątkiem ostatniego wydają się mianowicie niezbyt optymistycznie racjonalistyczne, zakładają bowiem, iż poglądy zmienia się nade wszystko wtedy, gdy są po temu jakieś merytoryczne powody. Otóż założenie to sprawdza się bodaj, a i to nie zawsze i co najwyżej z grubsza, jedynie w wypadku niezbyt licznej mniejszości, która dobrze wie, czego chce, i jeśli coś mniema, to wie, dlaczego. Większość kieruje się bodaj raczej intuicyjnym rozpoznaniem „ducha czasu”, czyli stwierdzaniem raz za razem, że „nikt już tak nie myśli” lub, w każdym razie, „nikt poważny” i „nikt, kto się liczy”, dany pogląd stał się bowiem beznadziejnie „staroświecki” i kompletnie „przebrzmiały”.

Opowiedzenie się za tym, co nowe, niekoniecznie jest następstwem rzeczywistego odkrycia wad i ograniczeń tego, co stare. To ostatnie często przestaje być przedmiotem jakiegokolwiek namysłu i zostaje odrzucone po prostu dlatego, że się opatrzyło i znudziło. Ex post usiłujemy racjonalnie zmianę wytłumaczyć  i niekiedy robimy to zapewne całkiem zgrabnie, często nie wychodzimy daleko poza stwierdzenie, że przedtem było tak, a teraz jest inaczej lub… zupełnie inaczej.

Stąd  w tytule tego artykułu „moda”. Stąd również jego teza, że moda jest przepotężnym czynnikiem współczesnego życia umysłowego i  zwłaszcza w humanistyce niemało rzeczy robi się głównie dlatego, że tak się je teraz tu czy tam robi. Nie jest to, oczywiście, teza oryginalna. W istocie jest ona wręcz banalna, niemniej jednak zasługuje na rozważenie. Ważne wydaje mi się przy tym pozbycie się dość pospolitej skłonności do bagatelizowania wszelkich niepodobających się nam nowinek pod pozorem, że to „tylko moda”. Ale o tym później. Na razie wypada zająć się przypomnieniem samej tezy.

Norwid, Cyprian Kamil (1821-1883), [Różne mody i niewygody] c. 1873 / Polona Cyprian Kamil Norwid, Różne mody i niewygody, c. 1873 / Polona

Filozof z żurnala

W odczuciu wielu ludzi moda jest dziedziną nader ograniczoną i taką, która interesuje nade wszystko niezbyt uczone panie. Taki wniosek nasuwa się zwłaszcza wtedy, gdy przeglądamy kolorowe magazyny i stwierdzamy, że „moda” to przeważnie dział całkiem osobny i tym większy,  im wyraźniej dany magazyn jest zaadresowany do kobiet. W dziale takim jest mowa głównie o tym, co wypada włożyć na siebie w nadchodzącym sezonie i jakie na przykład będzie się nosiło fryzury. Są też wyspecjalizowane w tym zakresie żurnale, do studiowania których nie zwykli przyznawać się wyrafinowani intelektualiści.

Nie każdemu przychodzi do głowy, że analogiczne w gruncie rzeczy instruktaże znajdują się w innych działach każdego pisma, choć nie wspomina się tam wprost o modzie, a także w bardzo poważnych pismach, które specjalizują się w sprawach dużo wynioślejszych i dużo trwalszych niż długość spódniczki, krój garsonki czy kształt bucika. Ponieważ „moda jest tym, co wychodzi z mody” (jak definiowała ją ponoć Coco Chanel), niewiele jest miejsc, w których jej w ogóle nie ma.  Jak pisał w Filozofii mody Georg Simmel: „(….) Wykracza ona poza granice swej pierwotnej domeny (…) i wywiera coraz większy wpływ na smak, przekonania teoretyczne, a nawet moralne postawy życia”. Wszyscy zresztą zdajemy sobie z tego jakoś sprawę, mówiąc mimochodem o modnych książkach, modnych kierunkach  filozoficznych, modnych lekarstwach, modnych miejscowościach i krajach, modnych tematach, modnych potrawach i nieskończenie wielu modnych rzeczach, które nie mają nic wspólnego ze strojem, poza tym, że należą do tego samego „imperium efemeryczności”, by posłużyć się określeniem Gillesa Lipovetsky`ego – autora noszącego taki właśnie tytuł dziełka o modzie. Na ogół nie dopuszczamy jednak do siebie myśli, że modnisiami bywają bardzo poważni i uczeni ludzie na pozór dociekający wyłącznie tajemnic, prawdy, dobra i piękna.

Rzadko myślimy o tym, że „(…) królestwo mody jest wszechobejmujące. Moda wkracza wszędzie tam, gdzie istnieją jakiekolwiek ślady ludzkiej działalności. Skrada się niczym złodziej po nocy i wciska się wszędzie, dopadając w końcu nawet tych, którzy bynajmniej nie mieli zamiaru się jej poddawać. Jak pisał zapomniany już dziś socjolog Rene Konig  w Potędze i uroku mody, jednej z niewielu książek, które na ten temat wydano po polsku, „Bo przecież naprawdę – cytuję dalej tego autora – moda jest uniwersalną zasadą kształtującą kulturę, która jest w stanie objąć i przekształcić nie tylko nasze ciała, lecz także wszystkie formy wyrazu człowieka”.  Historia kultury to także historia przemijających mód, ta zaś jest historią nie tylko strojów i makijaży, ale mnóstwa innych rzeczy podlegających takim samym prawom: gustów literackich, przekonań filozoficznych, nastawień politycznych i tak dalej.

Ekstrawagancja czy norma?

To czy moda jest istotnie „uniwersalną zasadą” („uniwersalną”, a więc występującą zawsze i wszędzie) jest wszakże dyskusyjne. Z pewnością wiele przemawia za tym, iż jest to prawda niepodważalna odnośnie do mody w owym znaczeniu wąskim, które sprowadza ją do starań o to, aby wyglądać i nieustającej pogoni za wszystkim, co prowadzi do tego celu. W każdym razie z bardzo dalekiej przeszłości pochodzą pierwsze świadectwa popularności owych starań i niepokoju, które zwykły budzić u ludzi bardzo poważnych i bardzo cnotliwych. To przecież w Starym Testamencie czytamy w księdze proroka Izajasza, iż przyjdzie w końcu dzień, kiedy „(…) usunie Pan ozdobę brzękadeł u trzewików, słoneczka i półksiężyce, kolczyki, bransolety i welony, diademy, łańcuszki u nóg i wstążki, flaszeczki na wonności i amulety, pierścionki i kółka do nosa, drogie suknie, narzutki i szale,  torebki i zwierciadełka, cienką bieliznę, zawoję i letnie sukienki”. To przecież inny starożytny prorok  Sofoniasz  (tak samo zacytowany przez Koniga) wieścił zesłanie kary boskiej na „(…) wszystkich, którzy ubierają się w szaty cudzoziemskie”. W podobnym duchu Platon (a za nim inni utopiści) w swym projekcie państwa idealnego kazał pilnować, „(…) żeby młodzi (…) i strzygli się przyzwoicie, i na ubranie uważali, i na obuwie, i w ogóle na cały wygląd zewnętrzny i inne rzeczy w tym rodzaju”. Lista podobnych przykładów mogłaby zresztą być bardzo długa, niezmienne jest bowiem żywione przez przyjaciół porządku przekonanie, iż troska o własny wygląd nie jest wcale tak niewinna, jak to się na pozór wydaje. I całkiem niegłupio zwykli mniemać, nie obawiając się śmieszności, iż niebezpieczna dla porządku społecznego może być każda nowinka, jeśli bowiem łatwo zmienia się jedno, łatwo zmienić się na zmianę wszystkiego innego.

Przez znaczną część dziejów ludzkości nowinek było wszakże stosunkowo niedużo. Jakieś wprawdzie zawsze i wszędzie się zdarzały nawet w najbardziej zamkniętych i stabilnych społeczeństwach, ale w pewnym sensie pozostawały na marginesie względnie trwałego, a nowość jako taka nie uchodziła w żadnym razie za cnotę. Wprost przeciwnie. Była ekstrawagancją, a nie pożądaną normą. Na tym między innymi polega opisywana wielokroć  różnica między społeczeństwami tradycyjnymi i nowoczesnymi. Gabriel Tarde, który utrzymywał, iż najważniejszym mechanizmem ludzkiego działania jest naśladownictwo, doszedł do wniosku, że różnica między nimi sprowadza się ostatecznie do tego, że w pierwszych naśladuje się utrwalony przez pokolenia obyczaj, a w drugich natomiast najnowszą modę. W pierwszych wypadało upodobniać się do swoich przodków, drugich – do takich lub innych swych współczesnych, którzy z jakichś (przeważnie niezbyt jasnych) powodów uznało się za godnych naśladowania.  Instynkt stadny nie znika, ale istotnie zmienia swój zasadniczy kierunek.

O tym samym, w gruncie rzeczy, pisał Georg Simmel, przeciwstawiając „dzikusa” i człowieka cywilizacji: „ Dzikus (…) węszy niebezpieczeństwo w każdej nowości, której nie rozumie i której nie potrafi przypisać znajomej kategorii. Cywilizacja jednak przekształca to uczucie w coś całkiem przeciwnego. Cokolwiek jest wyjątkowe, dziwaczne albo krzykliwe, i cokolwiek oddala się od zwyczajowej normy posiada nieodparty urok w oczach człowieka pełnego ogłady, całkowicie niezależnie od materialnych uzasadnień. Oddalenie uczucia niepewności w odniesieniu do wszystkiego co nowe zawdzięczamy postępom cywilizacji”. To, co stare przestaje się podobać właśnie dlatego, że jest stare; a nowe podoba się nade wszystko dlatego, że jest nowe lub – jeszcze lepiej –  najnowsze i całkiem inne niż do tej pory.

W obronie mód intelektualnych

Dopiero w społeczeństwie nowoczesnym moda staje się więc rzeczywiście „uniwersalną zasadą”. Jej panowanie rozciąga się na wszystkie dziedziny życia i coraz mniej jest mateczników, w których żyje się zgodnie z odziedziczonymi wzorami. Nawet takie życie, a tym bardziej tradycjonalizm jako życiowy program , staje się zresztą nierzadko sprawą mody, modę bowiem wyróżnia sposób, w jaki się rozpowszechnia, nie zaś to, jakie fasony, czy treści ulegają rozpowszechnieniu. A także, rzecz jasna, to, że pośród rzeczy ludzkich jest najbardziej efemeryczna i nikt się nie trudzi żeby ją utrwalić. Wiadomo, że nowość i inność to pojęcia względne, w związku z czym urok każdej mody jest z natury rzeczy krótkotrwały.  Trwa tylko tak długo, jak długo, to co nowe, nie staje się uniformem, ku czemu nieuchronnie zmierza, ponieważ żywiołem mody jest zataczające coraz szersze kręgi naśladownictwo.

Wielki paradoks mody, na który wskazują wszyscy piszący o niej autorzy , polega na tym, że człowiek goni za nią z zamiarem wyróżnienia się z tłumu, ale jest skazana na zniknięcie w tłumie, do istoty mody należy bowiem to, że się rozpowszechnia, tracąc tym samym urok nowości i inności. Im szybciej się rozpowszechnia, tym szybciej „wychodzi z mody” i ustępuje miejsca następnej. We współczesnym życiu wszystko zdaje się sprzyjać coraz większemu przyspieszeniu pod tym względem, bo ludzie coraz szybciej dowiadują się, co się na świecie dzieje, i zapewne chętniej niż kiedyś pchają się na afisz.

Prawdę mówiąc , jest to czyste szaleństwo i bynajmniej nie trzeba być konserwatystą, aby ubolewać, że tak często wyrzuca się całkiem dobrze rzeczy i doktryny tylko dlatego, że „nikt” ich już nie nosi. Trudno się jednak dziwić, że tak właśnie na ogół robimy, ulegając arcyludzkiemu instynktowi stadnemu oraz próżności, która każe robić wszystko, aby się poddać i unikać wyglądania na prowincjusza. Ale za uleganiem modzie przemawiają także niekiedy względy najzupełniej praktyczne. O ileż łatwiej jest na przykład wydać byle jaką książkę na modny temat napisaną modnym językiem niż najlepszą nawet książkę niemodną, której przypuszczalnie nikt nie będzie czytał, jeśli autor nie jest dostatecznie ważny, by zapoczątkować jakąś własną modę retro! Bycie modnym to godna pozazdroszczenia umiejętność socjotechniczna, która w naszych czasach jest w stanie zastąpić wiele innych umiejętności. Nie brak autorów, którzy opanowali ją do perfekcji.

Nie zamierzam jednak krytykować mody jako takiej, a to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, stratą czasu wydaje mi się krytykowanie żywiołów, wobec których człowiek jest bezsilny. Po drugie, nawet gdyby krytyka mody mogłaby coś zdziałać, tym większą należałoby zachować powściągliwość, nigdy bowiem nie wiadomo z góry, co jest tylko modą, a co czymś więcej – to jest zapowiedzią i symptomem zmiany, której skutki okażą się istotne i trwałe. Mówiąc „to tylko moda”, stwierdzamy tylko, że jakaś nowość wydaje się nam wiele warta, nie będąc w stanie dowieść, iż już wkrótce wyjdzie ona z mody. Jest to niekiedy nader prawdopodobne, ale nigdy nie jest pewne. Może się równie dobrze okazać, że oto zaczyna się stosunkowo trwały styl lub całkiem nowa kultura. Co więcej, żadne chyba głębokie i trwałe zmiany nie doszłyby do skutku, gdyby kiedyś  nie zaczęła się na nie moda.

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Artykuł pierwotnie ukazał się w numerze 10 (169) Res Publiki Nowej.

Skomentuj lub udostępnij
Loading Facebook Comments ...

Skomentuj

Res Publica Nowa